Tak naprawdę zaczyna się już w listopadzie. Media aż huczą na temat świątecznych promocji. Co druga reklama budzi w widzu niesamowite wręcz emocje, prezentując przecenione mandarynki. Oczywiście dla lepszego odbioru speaker powtórzy tę fascynującą wiadomość trzy razy, a opisując wygląd cytrusów użyje niejednej hiperboli.
Gdy wchodzimy do centrów handlowych, oślepia nas blask bijący od różnokolorowych światełek, a żeby dotrzeć do półki z pieczywem, trzeba przedrzeć się przez las choinek. Tak wygląda koniec listopada, a co dopiero grudzień… W ostatnim miesiącu roku tylko najodważniejsi podejmują wyzwanie i wybierają się na świąteczne zakupy. Nie każdy potrafi rzucić się w tłum pędzących z wózkami ludzi, którzy biegną w stronę mandarynek. Oczywiście owoce świąt nie doczekały, ale została satysfakcja z ich kupna, bo przecież były w przecenie.
Z upływającym czasem wzrasta świąteczna gorączka. Zakorkowana droga do kas w sklepach nie przeraża. Jedni ćwiczą cierpliwość, w innych odezwała się chęć przeżycia niesamowitej przygody. Ja też tam stoję. Zaliczam się do tych śmiałków, którzy odważyli się w tym czasie wyjść z domu, a co więcej, wybrać na zakupy. Przy okazji ćwiczę cierpliwość, to dosyć przydatna umiejętność. Wracając do domu, każdy bohater czuje się gorzej niż zwykle. Pomimo wygranej walki liczy straty, jakimi są: pusty portfel i pełno siniaków. Bądź co bądź, dostać się do działu z pieczywem, gdy po drodze mnóstwo kuszących promocji oraz tłum przy nich stojący, nie jest łatwym zadaniem. Zakupy się same nie zrobią, dlatego doceniajmy tych codziennych bohaterów, walczących o przetrwanie własne i zawartości swoich portfeli.