Ile czasu potrzebuje człowiek, żeby się zakochać? Nierzadko kilka lat, czasem kilka miesięcy. Ja przekonałam się, że wystarczy jedno spojrzenie.
Tak. Niezaprzeczalnie i bezgranicznie zakochałam się w Paryżu. W miejscu, gdzie bije serce Francji i całej Europy. Spacerując po historycznych uliczkach, w których wciąż unosi się zapach słodkiej Francji i pył jej dawnej galanterii, zastanawiałam się, jak wiele rąk ludzkich wznosiło te kunsztowne kamieniczki, zapierające dech w piersiach pałace i imponujące katedry – najjaśniejsze gwiazdy ludzkich aspiracji i dowód na osiągnięcie nieosiągalnego.
Przy odrobinie wyobraźni usłyszeć można krzyki (tylko pozornie niemych) gargulców, które budzą do pracy starego dzwonnika z Notre Dam. Nierzadko podążało za mną przeświadczenie, że zza rogu słynnego Placu Pigalle, dziś skalanego przez szyld „McDonalda”, wyłoni sie sam Ludwik XIV ze świtą, otoczony aurą uwielbienia, namaszczony przez Boga, w całej swojej królewskiej doskonałości, nazwany „Królem Słońce”.
I tak, pełnej niedbałego wdzięku, Francji nie potrafię skomentować inaczej, jak tylko milczeniem uwielbienia. Za taki Paryż warto było walczyć i umierać. Słusznie powiedział niegdyś Henryk VIII, który dla francuskiego tronu wyrzekł się swojej wiary, wypowiadając słynne: „Paryż wart jest Mszy”. Dla Paryża czas zatrzymał się kilkaset lat temu, a zegar wciąż wybija godzinę szczytu.