Sylwia – uczennica klasy maturalnej liceum policyjnego – doznała kontuzji podczas zawodów. Zerwane więzadła krzyżowe zmieniły całe jej dotychczasowe życie. O tych trudnych doświadczeniach zechciała opowiedzieć w rozmowie.
Jak wyglądało Twoje życie przed tymi pamiętnymi zawodami?
Na każdym kroku mojego życia pojawiała się aktywność fizyczna. Lubiłam to. Po wysiłku zawsze poprawiał mi się humor, mogłam się przy tym odstresować. Od zawsze wiedziałam, że w przyszłości będę przede wszystkim stawiać na wysiłek fizyczny. O takiej pracy także marzyłam.
Prowadziłaś bardzo aktywny tryb życia. Czy ciężko jest „zwolnić tempo”?
Bardzo! Przez długi czas byłam „uziemiona” w domu. Teraz na każdym kroku muszę zwracać uwagę na nogę, żeby jej nie przemęczać. Wiąże się to także z rezygnacją z wielu planów.
Liceum policyjne – wydawać się może – dużą wagę przywiązuje do sprawności fizycznej. Czy nauczyciele traktują Cię teraz ulgowo ze względu na Twój stan zdrowia i liczne nieobecności?
Owszem, w liceum policyjnym sprawność fizyczna jest bardzo ważna. Z lekcji wychowania fizycznego już do zakończenia szkoły będę mieć zwolnienie. Muszę także zrezygnować z testu sprawnościowego, który czekał mnie pod koniec liceum. Co do nieobecności, to nauczyciele dali mi więcej czasu na nadrobienie zaległości, ale teraz już jestem traktowana na równi z innymi.
To, co działo się na boisku, wyglądało poważnie. Akcja pod koszem, nagle upadek, zamieszanie, sędzia znosi Cię z boiska. Pamiętasz, co wtedy się stało?
W kontrataku, gdy robiłam dwutakt, aby oddać rzut do kosza, jedna z przeciwniczek kopnęła mnie w zgięte kolano. Nagle poczułam straszny ból, jakbym miała złamaną nogę, mimo iż nigdy nie miałam żadnego złamania, ale tak to czułam. Tuż po uderzeniu upadłam na ziemię. Nie mogłam nawet stanąć na nodze. Po tym, jak sędzia zniósł mnie z boiska, ratownik medyczny obejrzał moją nogę i stwierdził, że być może to tylko stłuczenie. Zamroził mi ja i owinął bandażem dla lepszej stabilizacji. Wróciłam do domu i dopiero z mamą pojechałam do lekarza.
Lekarz nie postawił ostatecznej diagnozy od razu. Co czułaś, gdy już ją usłyszałaś?
Na początku sprawa była bagatelizowana. Lekarz kazał mi poleżeć w łóżku i przez pewien czas ograniczyć chodzenie. Prawidłową diagnozę postawił dopiero trzeci specjalista. Zrobił mi test Lachmana. Powiedział, że mam zerwane więzadła krzyżowe, po czym dodał z uśmiechem, że mam nogę niczym 80-letnia babcia. Być może chciał mnie tym żartem pocieszyć, jednak dla mnie była to tragedia. Miałam łzy w oczach, gdy tego słuchałam, tym bardziej, że dowiedziałam się o operacji, która niedługo potem mnie czekała.
Operacja jedna, później druga. W międzyczasie wiele rehabilitacji. Co dalej?
Kolejna rehabilitacja. Z fizjoterapeutami już złapaliśmy dobry kontakt. Ich gabinet jest dla mnie niczym drugi dom. Później czeka mnie niestety znów operacja i pewnie jeszcze bardzo długa rehabilitacja.
Mimo wszystko nie poddajesz się. Czy z upływem czasu potrafisz dostrzec jakieś zalety tej sytuacji?
Plusów całej tej sytuacji nie ma lub jest ich niewiele. Zaczęłam jednak bardziej doceniać życie, zdrowie. To bez wątpienia największa zaleta. Zwracam dużą uwagę na to, co i jak robię. Wiem, że każdy „zły ruch” może mieć poważne konsekwencje w przyszłości.
Dziękuję, że zechciałaś się podzielić tymi trudnymi doświadczeniami! Życzę Ci osiągnięcia jak największej sprawności i jak najwięcej takich chwil, które Cię pocieszą i podniosą na duchu!
Wywiad autoryzowany
Komentarze ( )