Rozmowa z Łukaszem Szalem, człowiekiem o wielu talentach, który ciągle jeszcze zaskakuje ludzi swoimi pomysłami. Łukasz ma 24 lata i jest studentem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, uczęszcza też do szkoły muzycznej II stopnia. Gra także w amatorskiej grupie teatralnej „Trema”. Warto również podkreślić, że kiedyś był uczniem naszej szkoły – II Liceum Ogólnokształcącego w Łańcucie.
Kinga Kuśtrowska: Skąd wzięło się u Ciebie takie zamiłowanie do muzyki?
Łukasz Szal: Z orkiestry dętej. Zawsze pociągała mnie muzyka i któregoś wieczoru, idąc do klubu pograć w bilard, trafiłem na próbę orkiestry. Bardzo mnie to zaciekawiło i kiedy tak słuchałem, jak grają, podszedł do mnie kolega i zapytał czy będę grał w orkiestrze. Jakoś do tej pory nie ciągnęło mnie do tego, oczywiście słuchałem muzyki i miałem świadomość, że czuję rytm, jednak nikt wcześniej nie zaproponował mi grania w orkiestrze i nie wiedziałem, jak to jest, więc spróbowałem.
K.K: Dlaczego akurat saksofon tenorowy jest twoim ulubionym instrumentem?
Ł.Sz.: Kiedy pierwszy raz przyszedłem na próbę, brakowało saksofonu tenorowego i chyba dobrze trafiłem, bo cały czas jest to instrument, który jest dla mnie numerem jeden.
K.K.: Czy łatwo jest pogodzić studia ze szkołą muzyczną?
Ł.Sz.: Na początku miałem obawy, jednak później uświadomiłem sobie, że są ludzie, którzy studiują na innym kierunku i chodzą do szkoły muzycznej, a ja jednak studia i szkołę muzyczną mam o tym samym profilu, więc postanowiłem spróbować. Oczywiście początki były trudne, jednak wielu nauczycieli, którzy uczyli mnie w Instytucie Muzyki to również nauczyciele w szkole muzycznej, więc zawsze była możliwość dogadania się z nimi.
K.K.: Jak to jest z graniem w wielu zespołach, kiedy – wiadomo – terminy niektórych koncertów pokrywają się? Który zespół jest wtedy uprzywilejowany? Jak wybrać ten najważniejszy?
Ł.Sz.: Owszem, bywają takie sytuacje, kiedy terminy się pokrywają, jednak najczęściej jestem w stanie pogodzić wszystko tak, aby nikt nie był pokrzywdzony. Oczywiście gdyby nie auto to nic by z tego nie było, jednak mobilność jest bardzo przydatna i na razie nie zdarzyło się, żebym zawalił jeden występ wybierając inny.
K.K.: Jak wiele czasu trzeba poświęcić na próby, aby być dobrym muzykiem?
Ł.Sz.: Nie ma określonego czasu na ćwiczenie. Trzeba systematycznie grać. Gdy ma się już wprawę, częste próby przestają być potrzebne, jednak oczywiście na początku cały sens nauki jest oparty na ćwiczeniu i powtarzaniu.
K.K.: Co planujesz robić, gdy skończysz studia? Chcesz jeszcze rozwijać się muzycznie, czy będziesz myślał o pracy jako muzyk?
Ł.Sz.: Gdy skończę studia, zostanie mi jeszcze rok szkoły muzycznej, muszę zdobyć dyplom, a później myślę o pracy w przedszkolu, może nauka rytmiki. Wszystko okaże się za rok, do tego czasu jeszcze wiele może się zmienić.
K.K.: Jakie jest najśmieszniejsze wydarzenie w Twoim życiu związane z muzyką?
Ł.Sz.: Trudno jest wybrać, bo muzyka jest związana z zabawnymi wydarzeniami. Najśmieszniejszym wydarzeniem był wyjazd do „Mam Talent”. Na początku dość chłodno przyjęliśmy wiadomość o przyjęciu, gdyż z wyjazdem związanych było wiele kłopotów, jednak teraz bardzo miło wspominamy to wydarzenie. Na występ jechaliśmy aż do Gdańska 35-letnim czerwonym mercedesem 207, do którego dzień wcześniej zostały wsadzone siedzenia. Bojąc się, czy dojedzie na miejsce, w Rzeszowie przed wyjazdem wyszliśmy w sześciu na dach, a ponieważ się nie zapadł, ruszyliśmy w podróż. Jechaliśmy 13 godzin, przy czym nasz wehikuł wyciągał 80 km/h.
K.K.: Jak zareagowali twoi rodzice na wieść o tym, że chcesz wszystko podporządkować muzyce?
Ł.Sz.: Moi rodzice są świetnymi ludźmi i nie mieli z tym problemu. Zacząłem wcześniej inne studia i nie czułem się wtedy spełniony, więc oni uszanowali moją decyzję i – jak wydać – wybór był słuszny.
K.K.: Ostatnio zacząłeś prowadzić chór. Czy łatwo jest być nauczycielem i dyrygentem?
Ł.Sz.: Na początku jest trudno, zwłaszcza, że nigdy wcześniej niczego oprócz auta nie prowadziłem. Uczeń ma więcej praw i przywilejów niż nauczyciel czy dyrygent, a przede wszystkim – mniej zmartwień. Będąc dyrygentem, trzeba umieć dotrzeć do ludzi i potrafić trzymać dyscyplinę, co nie jest łatwe w przypadku prowadzenia chóru ze znajomymi, w którym nie jest się kolegą, tylko jednak nauczycielem. Prowadzę też zespól wokalny, który składa się z siedmiu dziewczynek ze szkoły podstawowej i do nich też trzeba umieć dotrzeć i dogadać się z nimi. Satysfakcja z prowadzenia zespołów jest jednak tak wielka, że człowiek zapomina o problemach, jakie po drodze miał.
K.K.: Wiem, że występujesz w kameralnej grupie teatralnej „Trema”. Skąd aktorstwo wzięło się w twoim życiu?
Ł.Sz.: Powiem szczerze, że wszystko zaczęło się na korytarzu w II LO w Łańcucie. Podszedł do mnie kolega, który już występował i zapytał, jak czuję się na scenie. Odpowiedziałem, że nie wiem, bo nigdy nie występowałem, ale wiedziałem już, o co chodzi. Przyszedłem na próbę i tak to wszystko się zaczęło. Muszę jeszcze dodać, że na mojej pierwszej premierze było tak wielu ludzi, że nie byłoby gdzie żyletki wcisnąć, co było dla mnie miłym zaskoczeniem.
K.K.: Czy łatwo jest być aktorem?
Ł.Sz.: Moim zdaniem łatwo. Nie sprawia mi problemu zapamiętywanie tekstu. Dużo dają też wspólne spotkania i same występy. Największym wyzwaniem dla mnie była scena z naszej ostatniej sztuki pt.: „Klub Kawalerów”. Trudne było odegranie powtórnego wkupienia się w łaski ukochanej po rozstaniu. Trzeba umieć wczuć się w swoją rolę, potem to już nic trudnego.
K.K.: Czy przed spektaklem czujesz tremę, czy jesteś już tak obyty ze sceną, że nie jesteś zakłopotany?
Ł.Sz.: Tremę mam przed każdą premierą, później na powtórkach, już nie, ale pierwszy występ jest stresujący. Nieważne. jak jest się obytym ze sceną, kiedy widzi się tych wszystkich ludzi, którzy patrzą tylko na Ciebie, to dość stresująca sytuacja.
K.K.: Występowałeś kiedyś w kabarecie, dlaczego zrezygnowałeś?
Ł.Sz.: Głównym powodem był brak czasu. Kabaret stworzyliśmy z kolegami, kiedy na rok przerwałem studia, gdy na nie wróciłem wolny czas automatycznie zniknął i trzeba było coś wybrać. Było nawet tak, że musiałem zrezygnować z jednej sztuki w teatrze, nad czym bardzo ubolewałem, ale cóż, trzeba było wybrać mniejsze zło.
K.K.: Wiele osób twierdzi, że nadawałbyś się bardziej do występowania w kabarecie niż w teatrze. Co o tym sądzisz?
Ł.Sz.: Do kabaretu nie chciałbym wrócić. Wolałbym natomiast zagrać w teatrze komedię. Gra w kabarecie przestała mi się podobać, od kiedy ludzie zaczęli przenosić to, jak gram, do życia codziennego. Nie chciałem, aby ludzie postrzegali mnie jako głupca tylko dlatego, że odgrywam kabaretowe role. Była to świetna przygoda i bardzo miło ją wspominam, jednak o powrocie nie myślę.
K.K.: Czy rodzice nie mają czasem pretensji o to, że za mało czasu przebywasz w domu?
Ł.Sz.: Oczywiście, czasem zdarzy im się powiedzieć, że biorę na siebie za dużo obowiązków. Zawsze jednak tłumaczę im to w dość prosty sposób, otóż jeśli nie teraz, to kiedy. Im więcej doświadczeń zdobędę teraz, tym bardziej pomogą mi one w przyszłości.
K.K.: Czy w natłoku obowiązków zostaje trochę czasu na życie prywatne? Czy zamierzasz się ustatkować?
Ł.Sz.: Jeśli trzeba, to jest czas na wszystko. Moje życie na razie jest oparte w dużej mierze na muzyce. Na wszystko przyjdzie czas, również na ustatkowanie się, jednak na razie jest mi dobrze tak, jak jest. Nie chcę niczego zmieniać wbrew sobie. Lubię to, co robię i sprawia mi to mnóstwo satysfakcji. Mam jeszcze dużo czasu na to, aby stać się poważnym człowiekiem. Teraz zamierzam brać z życia garściami, co się da.
K.K.: Dziękuje serdecznie za wywiad i życzę dalszych sukcesów.
Tekst autoryzowany.
Komentarze ( )