Pewnej niedzieli moja mama wyciągnęła mnie na wpół przytomną o godzinie 11.00 z łóżka, kazała się umyć i szybko ubierać, po czym wpakowała mi koszyk z kanapkami w garść. Po chwili wylądowałam w samochodzie między dwoma wrzeszczącymi potworami: Piotrkiem i Zosią, a ojciec włączył w radiu chór Aleksandrowa i ruszyliśmy. Nie do końca wiedziałam, gdzie… ale ruszyliśmy. Po około 30 minutach jazdy – skołowana i otumaniona – zostałam wypchnięta na wybrukowany plac, na którego końcu znajdowała się kępa drzew, a za nią pałacyk. Był to Czerników.
Załomotaliśmy do drzwi, by poprosić o zgodę na zwiedzenie okolic i obfotografowanie pałacu (bo trzeba Wam wiedzieć,że moi rodzice mają bzika na punkcie fotografii). Otworzyła nam przemiła pani Elżbieta P. z uśmiechem zapraszając do środka. Na zwiedzenie przypałacowego parku było zbyt wietrznie, bo wiadomo, czym grozi przebywanie pod wiekowymi drzewami, a szkoda. W tym właśnie miejscu znajduje się dąb Dobromir o obwodzie pnia 480 cm (gigant ^^). Według legendy- właśnie pod nim- Bolesław l Chrobry miał się spotkać z księciem słowiańskim również Dobromirem, który oddał mu za żonę swą córkę – Emnildę (matkę Mieszka ll). Park podziwialiśmy z werandy znajdującej się na tyłach pałacu. Pani Ela rozsiadła się w swym ulubionym fotelu i przy wtórze rozszczekanych psiaków i naszych rozwrzeszczanych dzieci zaczęła snuć opowieści o historii pałacu.
Na pierwszy ogień poszedł dziwnie wybetonowany kawałek ogrodu. Niby nic takiego,a okazało się miejscem przerażającym i okropnym…był to szafot! Tam właśnie ostatni niemiecki właściciel- niejaki von Oelsen dokonywał egzekucji jako SS-man. Gdy pociski Armii Czerwonej zaczęły “świstać” (?) nad dachem, wymordował całą swoją rodzinę, a sam powiesił się na tym właśnie szafocie…Jeżeli chodzi o sam wybudowany w 1850 roku przez Friedricha Wilhelma von Wedel pałac, trzeba przyznać- nie przysłużyły mu się zmiany właścicieli, a już najbardziej funkcjonująca od 1953 r. do 1979 r. zasadnicza szkoła ogrodnicza, kiedy to podczas remontu wnętrz całość utraciła na swoich artystycznych cechach i bogatych zdobieniach. Mieliśmy jednak okazję podziwiać przepiękną salę balową wyposażoną w stiukowe ściany i sufity, przecudnej urody kominki i drewniane pułapy (zdjęcia dołączę niżej :) ). Z samym pałacem związana jest jeszcze jedna legenda…ponoć do oddalonego o jakieś 250 metrów granitowego kościółka (Xlll w.) prowadzą podziemne lochy. Czas mijał nam prędko,ale niestety, te małe diabły (taa, chodzi o moje rodzeństwo) po wdrapywaniu się na schody, obślinianiu psów, zaglądaniu do każdego kąta (dosłownie każdego…) znudziły się i musieliśmy się pożegnać.
Z ciepłymi pożegnaniami i zaproszeniem na ognisko w bardziej spokojny dzień wsiedliśmy do samochodu, a tam przyszło nam do głowy jedno…jak fajnie byłoby spędzić choć jedną noc w pałacu. gdzie na pewno (!) nocami snują się zjawy dawnych właścicieli pilnujących swoich włości.
Odważna ta pani Ela :D
Niedługo pewnie moja WSPANIAŁA rodzina wpadnie na kolejny genialny pomysł obudzenia mnie o świcie i zabrania na wycieczkę po okolicach. Co zobaczę? Na pewno opiszę tutaj ;)
Komentarze ( )