Brenton
Wyszedłem z małej kuchni z kartonem soku jabłkowego w dłoni. Usiadłem w fotelu
i postawiłem karton na stoliku z prawej strony, obok papierowej teczki. Była wypchana białymi, gęsto zadrukowanymi kartkami. Zerkam na nią z lekkim przestrachem. Lektura nie wciągnęła mnie wczoraj wieczorem, a klient miał dzisiaj przyjść do kancelarii. Westchnąłem głośno. Chyba prawnicza przyszłość nie jest mi pisana. Wziąłem pilota do ręki i włączyłem telewizor. Trochę się spóźniłem. Ulubiona bajka mojego brata zaraz się skończy.
Myślałem o wszystkich chwilach spędzonych z młodszym rodzeństwem. Czy może raczej, o wszystkich momentach, kiedy odpychałem ich od siebie, aby spotkać się
z własnymi znajomymi. Teraz było za późno na przemyślenia i zmianę zachowania. Nie było do czego wracać, nie miałem już swojego ukochanego, małego urwisa.
Grupka animowanych przyjaciół pojawiła się na ekranie, krzycząc ze strachu i skacząc po kątach nawiedzonego zamku w ucieczce przed duchem. Oglądałem tę bajkę prawie codziennie, odkąd zmarł najmłodszy członek mojej rodziny. Przez ten czas zdążyłem już wydedukować, że Ted – przywódca grupy przyjaciół-detektywów jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że potwory, które łapią to ściema. Kiedy kreskówka się skończyła, nadszedł czas na bezsensowne reklamy. Jak codziennie rano przed pracą, przełknąłem kolejną porcję wspomnieć związanych z bratem. Podniosłem pilota, by wyłączyć telewizor, ale zaledwie go dotknąłem, usłyszałem pikanie alarmu. Czas do pracy.