Światełko w okienku
Deszcz padał i padał jakby chciał popsuć wszystkim weekendowe plany. Świat wydawał się być smutny i ciemny jak tunel bez końca.
Wracając wieczorem z treningu siatkówki, przechodziłam przez jedną z najbardziej niebezpiecznych ulic w Tarnowie, Romera. Wszędzie pogaszone światła, brak żywej duszy. Jedyne co wyróżniało tą okolicę, to małe światełko migoczące w oknie czyjegoś mieszkania. Zawsze przystawałam w tym miejscu chociaż na pięć minut, by móc na nie popatrzeć. Zastanawiałam się, kto tu mógł mieszkać i dlaczego tak długo nie gasił światła. Pomimo, że stałam przemoknięta, w zimnie na dworzu, to było mi ciepło. Ten znak dodawał otuchy i nadziei. Aż któregoś zimowego dnia zobaczyłam na oknie napis ,,Na sprzedaż”. Dowiedziałam się od jednej z sąsiadek, że staruszka, która tu mieszkała, zmarła dziś wieczorem. Ale świeczka dalej płonęła, nie gasła.
Było mi smutno, ale chciałam postąpić jak ta pani. Zapaliłam najładniejszą świeczkę jaką miałam i ustawiłam ją na parapecie, żeby każdy kto będzie przechodzić obok mojego domu wiedział, że choćby było wiecznie ciemno, smutno, strasznie, życie się waliło a śmierć nas dopadła to nadzieja nigdy nie zgaśnie.