Piłka nożna to piękny sport. Najlepszym przykładem tych słów jest ostatni wyczyn Roberta Lewandowskiego. Polak wszedł w drugiej połowie, strzelił 5 bramek i swoimi akcjami rozbudził cały świat. Po takim wyczynie człowiek chce jednego… Chwycić kontroler w dłonie, wskoczyć na serwery i złoić przeciwnika w iście widowiskowy sposób. W tym roku na szczęście nie musimy się męczyć, głośno narzekać, a sympatycy gały bez problemu mogą oddać się strzelaniu bramek… Bo FIFA 16 kolejny raz zmierza w bardzo dobrym kierunku.

Gdy przed premierą kolejnej FIFY autorzy nie emocjonują się żadnym potencjalnie rewolucyjnym dodatkiem, mogą zrodzić się wątpliwości co do jakości gry. W tym roku najmocniej promowano… debiut żeńskich drużyn.

Zmiany są i to bardzo mocno wyczuwalne od pierwszego meczu. Początkowo ucieszyła mnie perspektywa nauki gry na nowo. Jest sporo wolniej niż rok temu. Strzały z 40 metrów nie są już zagrożeniem. Przy podaniach trzeba mocniej celować.

Nie chodzi niestety o znaczące polepszenie gry przeciwników w defensywie. Przeciwnie – po kilku meczach uświadomiłem sobie, że środek boiska znów jest tu miejscem, gdzie nie dzieje się nic ciekawego. Akcja przenosi się spod jednej bramki pod drugą. Jeśli atakującym nie wyjdzie kontratak, to zamkną obrońców w hokejowym zamku. Dopiero przed własną szesnastką obrońcy zaczynają spełniać swoje role.

Brak jasnej wizji na to, jaka FIFA 16 ma być, widać w kompletnie przemodelowanym systemie podań. Osłabiono te zwykłe (X). Zrobiono to trochę bez głowy i w rezultacie gracz nigdy nie wie, z jaką siłą zagra jego zawodnik. Rezultat bywa znacznie bardziej losowy, niż dyktowałby to realizm. Cała kontra potrafi spalić na panewce, bo piłka nie doleci do adresata.

Jeśli idzie o komentarz, to niby Jacek Laskowski zastąpił Włodzimierza Szaranowicza na stanowisku drugiego komentatora, ale wielkiej różnicy to nie robi. Pierwsze skrzypce dalej gra Dariusz Szpakowski, który lubi nazywać Cristiano Ronaldo Krystianem, a Maicona Mekkonem. Czasem obu panom wyjdzie fajny dialog, ale po kilku meczach teksty Laskowskiego zaczynają się powtarzać. Oczywiście nie brakuje porcji wpadek – komplementowania interwencji bramkarza, gdy piłkę wybił obrońca, ekstatycznego ryku komentatora mającego korespondować z groźnym strzałem, podczas gdy piłka ledwo turla się w ręce golkipera.