pirats01.JPG

Tegoroczny maj obfituje w ciekawe premiery, na które czekałem. Kolejnym filmem, który oglądnąłem to piąta część „Piratów z Karaibów”, zatytułowana „Zemsta Salazara”. Nie widziałem wcześniej żadnych „trailerów”, więc nurtowały mnie pytania: czy na kinowym ekranie pojawią się nowi bohaterowie i czy opowieść będzie lepsza od poprzednich?

„Zemstę Salazara” wyreżyserowali Joachim Ronning i Expen Sanbergi, scenariusz napisał Jeff Nathanson, a więc osoby niezwiązane z wcześniejszymi „piratami”. Za to muzykę skomponował bliski współpracownik Hansa Zimmera – Geoff Zanelli.

Film przypomina trochę pierwszą część trylogii „Klątwę Czarnej Perły”, jednak wydaje mi się, że jej nie dorównuje, jeśli chodzi o klimat jak i fabułę przedstawianych wydarzeń i przygód. Zatem spotykamy się znów z Jackiem Sparrowem, jego piratami oraz kapitanem Barbossą. Poznajemy także nowych bohaterów: kilkunastoletniego Henry’ego Turnera (Brentona Twaithsa), syna Willa Turnera i Elizabeth Swann oraz tajemniczą dziewczynę Carinę Smyth (graną przez Kayę Scodelario).

Jako antagonista Jacka Sparrowa występuje tym razem kapitan Salazar (Javier Bardem).

Akcja filmu, jak można się łatwo domyślić rozgrywa się kilkanaście lat po tym, jak Will Turner został kapitanem „Latającego Holendra”.

Nasi bohaterowie przemierzają ocean, by znaleźć artefakt „Trójząb Posejdona”, który pozwoli im uwolnić się od kłopotów. Przeszkodzić im w tym chce „zaklęty” kapitan Salazar.

Więcej nie zdradzę. Czas na moją ocenę.

Niestety muszę stwierdzić, że film jest gorszy od poprzednich części. Irytował mnie Jack Sparrow, wiecznie pijany. Przez to sceny z nim były trochę żenujące. Gdzieś zgubiony został jego urok i czarny humor. Przyznam jednak, że scena z gilotyną bardzo mi się spodobała i bardzo mnie rozśmieszyła. Tytułowy kapitan Salazar nie przekonał mnie do siebie. A powody jego zemsty były dla mnie niezrozumiałe.

Jednakże opowieść ma wiele plusów.

Zarówno Brenton Twaiths  jak i Kaya Scodelario robią wszystko, by godnie zastąpić Orlando Blooma oraz Keirę Knightley. I udaje im się to.

Jeśli chodzi o efekty specjalne, to duże wrażenie robią bitwy morskie, piękne okręty, uzbrojenie. Także przedstawienie „umarłych zaklętych” jest na bardzo wysokim poziomie.

Ale pełne wykorzystanie możliwości komputerów to norma w dzisiejszym kinie, więc czy warto za każdym razem zwracać na to uwagę?

Czy zatem iść do kina? Ja nie żałuję spędzonych w kinie ponad dwóch godzin. Mimo moich krytycznych uwag dobrze się bawiłem. A więc zapraszam do kin.