W niektórych kulturach liczbą przynoszącą pech jest trzynastka. W Azji za to, powinniśmy wystrzegać się czwórki. W Afganistanie natomiast, cyfrą budzącą niepokój jest trzydzieści dziewięć. Dla wielu muzyków jednak, nieszczęście jest równe dwadzieścia siedem.
Mowa tu o “Klubie 27” zwanym także “Forever 27”. Przedwczesna śmierć wielu muzyków właśnie w wieku dwudziestu siedmiu lat, stworzyła w kulturze masowej przekonanie, iż jest to swego rodzaju fatum, wiszące nad artystami alternatywnymi.
Początek spekulacji, nad tym czy jest to przypadek, czy siła wyższa, nastąpił po śmierci Kurt’a Cobain’a. Wokalista Nirvany zmarł, według oficjalnej wersji, przez samobójczy strzał w głowę po przedawkowaniu heroiny w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym czwartym.
Innym muzykiem którego zjawisko dotknęło, jest Jim Hendrix, prekursor gry na gitarze elektrycznej. Magazyn “Rolling Stone” trzykrotnie przyznał mu pierwsze miejsce w rankingu najwybitniejszych gitarzystów wszech czasów. Gitarowy geniusz odszedł z tego świata na dwa miesiące przed swoimi dwudziestym ósmymi urodzinami, we wrześniu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym. Przyczyną zgonu było zatrucie barbituranami i zachłyśnięcie wymiocinami.
Człowiek, który był dla Hendrix’a inspiracją również należy do specyficznego klubu. Mowa to o Robercie Johnson’ie. Mimo że nagrał jedynie dwadzieścia dziewięć utworów, został zapamiętany jako król gitary bluesowej. Jego zagadkowa śmierć w tysiąc dziewięćset trzydziestym roku, nie została rozwiązana, przez co istnieje wiele domysłów. Jedna z najbardziej znanych teorii twierdzi, że gitarzysta sprzedał duszę diabłu w zmian za sukces, lecz najprawdopodobniejsze jest zamordowanie przez męża kochanki.
Pechowa dwudziesta siódemka nie ominęła także Brain’a Jones’a. Był jednym z założycieli The Rolling Stones, zespołu który przeszedł do kanonu legend rocka. Jones opanował grę na wielu instrumentach, między innymi gitarze, fortepianie czy harmonijce. Multiinstrumentalista znaleziony został martwy w basenie. Nie wyklucza się samobójstwa i zabójstwa.
Trzeciego lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku odszedł Jim Morrison. Lider grupy The Doors odszedł na skutek ataku serca, choć prawdopodobne jest również pomylenie kokainy z heroiną. Wokalista i piosenkarz pożegnał się z życiem w Paryżu. Informacja o jego stracie została podana do mediów osiem dni po jego śmierci, pięć po pogrzebie.
Jedną z głównych przedstawicielek ruchu hipisowskiego, jest Janis Joplin, która również zalicza się do Klubu. Zadebiutowała w zespole Big Brother & The Holding Company, z którym nagrała dwa albumy. Kolejne dwa były owocem jej solowej pracy. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym wystąpiła na Woodstock’u, a w październiku kolejnego roku zmarła.
“Forever 27” wróciło do mediów ponownie z dwa tysiące jedenastym, z momentem śmierci jazzowej wokalistki, Amy Winehouse. Została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, w Londynie. Najprawdopodobniej zmarła przez szok, jaki nastąpił po spożyciu dużej ilości alkoholu, po długiej abstynencji.
Osoby tu wymienione to zaledwie kilka przykładów reprezentantów Klubu 27, który liczy sobie aż czterdziestu dziewięciu członków. Pierwszym muzykiem do niego zaliczany jest Alexander Levy, pianista zmarły w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim. Listę jak na razie zamyka wokalistka power – metalowej grupy Visions of Atlantic, Nicole Bogner, która odeszła w dwa tysiące dwunastym. Jednak to, czy śmierć wielu muzyków w wiek dwudziestu siedmiu lat jest zbiegiem okoliczności, czy czymś zaplanowanym, zostawiam wam do oceny.
Komentarze ( )