Opowieść z lekkim dreszczykiem – opowiadanie w odcinkach, część I

Każdy z nas ma jakąś sobie właściwą manię, ową idee fixe, która sprawia, że rozsądek śpi, a zwykłe człowiecze żądze biorą nad nami władzę, takie choćby, jak chęć  posiadania kolejnego właściwie nieużytecznego przedmiotu. Moją manią są targi staroci, nie starzyzny, żeby wszystko było jasne. Szczególną namiętność wzbudzają we mnie stare obrazy, takie malowane dawno, dawno temu. Pejzaże, martwe natury … Szczególnie lubię te w nieco archaicznych złoconych ramach. Bardziej intryguje mnie forma niż treść. Ot, taki lekki snobizm po przodkach.

W minioną niedzielę jak zwykle udałam się, na kolejną już w tym miesiącu, giełdę staroci. Było mnóstwo ciekawych zabytków, tu przed wyrazem zabytek należałoby w domyśle  umieścić cudzysłów. Moją uwagę zwrócił niewielki obrazek, oczywiście w złotej, bogato rzeźbionej ramie. Przedstawiał jakiś pejzaż, trudny zresztą do dokładnego rozeznania, gdyż owe dzieło sztuki pokrywała nie patyna czasu, lecz najzwyklejszy brud. Wierna swojemu gustowi – vide – piękna rama, nawet się nie targowałam. Po zapłaceniu zupełnie przyzwoitej ceny stałam się właścicielką kolejnego rupiecia, jak skomentowała to moja przyjaciółka.

Zadowolona, z tak korzystnego zakupu, zaraz po przyjściu do domu przystąpiłam do zabiegów renowacyjnych. Specjalnym preparatem przemyłam ramę i wtedy złoto zajaśniało pełnym blaskiem. Po oczyszczeniu obrazu moim oczom ukazał się przedziwny widoczek. Na pierwszym planie  ponure domostwo z oknami ukrytymi za brunatnymi okiennicami i wielkimi, czerwonymi plamami  na szerokich schodach prowadzących do wnętrza. Ponury, wręcz przygnębiający widok. Z prawej strony obrazu spostrzegłam podpis malarza Umberto Tozzi.

Podekscytowana i przekonana, że udało mi się nabyć dzieło, co najmniej uznanego włoskiego malarza, żwawo sięgnęłam po słowniki. Niestety, mimo usilnych poszukiwań, nigdzie wspomnianego nazwiska nie znalazłam. Rozczarowana powtórnie wzięłam obrazek do ręki i nagle z tyłu spostrzegłam dziwne wybrzuszenie. Wyglądało to tak, jakby coś umieszczono między płótnem a oprawą. Bez zastanowienia rozcięłam tylne zabezpieczenie. Zza kartonu wyjęłam starannie złożoną poszarzałą kartkę papieru. Była zapisana niestarannym pismem, niestety, nic nie mogłam zrozumieć, gdyż notatki były spisane po włosku. Jedynie na dole kartki spostrzegłam już znajomy podpis Umberto Tozzi. Moja ciekawość sięgnęła zenitu. Zaraz przypomniałam sobie, że Edyta świetnie zna język Dantego, dlatego od razu do niej zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie.