Publikowałam już recenzję i relację, a teraz coś nowego – moje opowiadanie, a właściwie wypracowanie na polski. Nie dotyczy ono, jak mógłby wskazywać na to tytuł, uzależnienia od alkoholu, ale o wiele mroczniejszej i bardziej zabójczej (w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu) miłości do rzeczy, która daje pozorne szczęście. Zapraszam do czytania.
Niektóre historie mają to do siebie, że nie powinny się skończyć, a przynajmniej nie tak, jak się skończyły. Inne gdzieś się rozpoczęły i trwają bez końca, niezauważone przez nikogo, tak czasem bywa z ludzkimi dramatami. Ale (to niesamowicie przygnębiające) najciekawsze opowieści to takie, które w ogóle nie powinny się rozpocząć. Są dziełem przypadku lub beznadziejnego zrządzenia losu. I dlatego interesują, ekscytują, fascynują…
Moja historia jest jedną z takich i pragnę ją opowiedzieć. Udam, że nie zważam na to, jak bardzo ona zasmuca wszystkich, zarówno słuchaczy jak i mnie samego.
Pamiętam ten słoneczny dzień jakby to było wczoraj. Szedłem do domu, ale ten powrót z pracy nie miał nic wspólnego z żadnym poprzednim. Co prawda czekała na mnie moją piękna żona i dwie córki, ale miałem do oznajmienia straszną rzecz. Zostałem bezrobotnym, gdyż fabrykę, w której spędzałem długie godziny w ciągu dnia, zamknięto. Moja rodzina straciła jedyne źródło dochodów.
Miałem poczucie porażki, beznadziei, wydawało mi się, że jestem kompletnym zerem, a najbardziej przytłaczała mnie świadomość bezsilności wobec tego zdarzenia. „Ale przecież nie było w tym mojej winy!” – kłóciłem się sam ze sobą, a łzy zamazywały świat.
Szedłem jednak niestrudzenie dalej, mimo że nogi mi się plątały, jakby decydowały za mnie, co mam robić i gdzie iść. Jakby nie chciały, żebym dotarł do domu. Ja sam nie wiedziałem, czego tak właściwie chcę.
W pewnym momencie, nie wiedzieć czemu, przyspieszyłem kroku. Może dlatego, że zrozumiałem, że chcę to wszystko już mieć za sobą, zacząłem biec. Pędziłem chodnikiem, a gorące powietrze owiewało mi twarz.
I właśnie w momencie, gdy zacząłem biec, rozpoczęła się ta historia. Pewnie gdybym się tak nie rozpędził, zauważyłbym wgłębienie w chodniku, a gdybym je zauważył, nie przewróciłbym się. Z kolei gdybym się nie przewrócił, nie zobaczyłbym, że we wgłębieniu, gdzie niegdyś znajdowała się pewnie jedna z cegieł, tuż przy samej ziemi, coś błyszczy. Jednak to wszystko się zdarzyło. Wyciągnąłem rękę po tę błyszczącą rzecz i poczułem chłód metalu pod palcami. Trzymałem w dłoni niewielki, bogato zdobiony kielich. Idąc do domu (nie śpieszyło mi się już jak wcześniej), oglądałem go ze wszystkich stron.
Zauważyłem, że jest naprawdę przepiękny.
A nawet więcej niż przepiękny!
Cudowny!
Arcydzieło!
„Musi być sporo wart…” – pomyślałem i aż mi się żal zrobiło, gdy zrozumiałem, że nie mogę zachować go dla siebie. Kiedy sobie to uświadomiłem, poczułem także płynącą po policzku łzę. Spadła z mojej twarzy wprost do kielicha. Zamknąłem oczy i spuściłem głowę.
Wtedy ciężar pucharu jakby się powiększył. Otworzyłem oczy i nie uwierzyłem, że to co widzę jest prawdą. Na dnie naczynia spoczywała perła. Miała idealny kształt kuli, a jej oszlifowana, biała powierzchnia aż błyszczała w słońcu. Delikatnie położyłem ją na dłoni, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku, gdyż była największym skarbem, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia.
Po jakichś piętnastu minutach bezproduktywnego stania na chodniku i wpatrywania w perłę z szeroko otwartymi oczami i ustami, stwierdziłem, że najwyższy czas na pójście do domu. Schowałem mój skarb do kieszeni kurtki, zacisnąłem palce na kielichu i ruszyłem.
To zdumiewające jak szybko może się zmienić nastrój ludzki. Wcześniej ociągałem się, nogi mi się plątały, teraz niemalże tańczyłem, idąc do domu. Jakby jedna, malutka perełka mogła zmienić losy mojej rodziny i moje.
Później, już wieczorem, kiedy powiedziałem rodzinie o tym, co się stało, nie ukrywając przed nimi żadnego szczegółu najdziwniejszego zdarzenia w moim życiu, zacząłem się zastanawiać nad osobliwym i nieoczekiwanym pojawieniem się perły w kielichu. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób się tam znalazła. Doszedłem do wniosku, że muszę zbadać tę sprawę, gdyż niemożliwe jest, by tak cenna rzecz została po prostu podrzucona, a poza tym, nikt nie podszedłby do mnie tak, żebym nie usłyszał szurania butów, nie poczuł ruchu powietrza wywołanego czyimś oddechem czy dotyku palców na skórze. „Pucharu nie wyłożono aksamitem, więc wpadająca do niego perła powinna wywołać jakiś dźwięk” – myślałem i nie dawało mi to spokoju.- ”Drogie przedmioty nie dostają się od tak w ręce tych, którzy ich potrzebują. Świat nie jest tak piękny.”
– Ludzie to bestie! – skarżyłem się kielichowi, siedząc przy stole kuchennym. – Kiedy na targu próbowałem sprzedać perłę, którą od ciebie dostałem, przewrócili mnie na ziemię i okradli całkowicie, nawet z pieniędzy, jedynych, jakie miałem… Teraz na pewno będę musiał cię sprzedać! – rzekłem i zacząłem płakać. Szlochałem w kielich, a łzy obficie znaczyły wnętrze naczynia.
Nagle srebrzyste krople na powierzchni czary zaczęły się przekształcać na moich oczach. Rosły, zmieniały kolor, stawały się… perłami, pięknymi jak ta, którą próbowałem sprzedać. Ten widok był niesamowity, tak mnie zadziwił, że przestałem płakać i wpatrywałem się w to zjawisko jak urzeczony.
Nagle sens tego zdarzenia dotarł do mnie i w jednej chwili wszystko zrozumiałem. Będę musiał płakać i cierpieć, by moja rodzina zyskała szczęście. Odczuwać ból, by nie musieli czuć głodu. I muszę utrzymać to w tajemnicy.
Od tego odkrycia wszystko się zaczęło. Najpierw stawałem się bezwzględny, brałem nóż i przecinałem skórę na moich rękach, a potem ze wstydu płakałem tak bardzo, że otrzymywałem z kielicha woreczek pereł. Z przerażeniem odkrywałem, że każdego dnia przybywające rany były głębsze od tych, które zadałem sam sobie poprzedniego.
W pewnym momencie (wtedy pereł była już cała szuflada), z przerażeniem zorientowałem się, że przestałem odczuwać strach przed ranami, nie bałem się już noża wycelowanego w moje przedramię, więc po raz pierwszy pociąłem sobie skórę na klatce piersiowej. Ból był straszny, ale potem i łzy obfite.
Chciałem, żeby bolało jeszcze bardziej…
Chciałem, żeby łez było jeszcze więcej…
Stałem się nerwowy, kłóciłem się z żoną, biłem córki, a potem płakałem, bo to sprawiało mi jeszcze większy ból niż rany. Chwilami czułem się całkowicie bez uczuć, nie kochałem, nie bałem się, nie chciałem nikogo widzieć, przeszkadzały mi wszystkie dźwięki i chciałem już odejść z tego świata, ale wiedziałem, że moja rodzina nie poradziłaby sobie beze mnie. A raczej bez kogoś, kto zna mroczną tajemnicę pucharu…
Więc zostawałem.
Ale następnego dnia, gdy patrzyłem na moje poranione ręce i płakałem w kielich, nienawidziłem go i kochałem zarazem, gdyż nie pojmowałem już świata bez solidnego zapasu pereł, które on mi dawał. Udało mu się przejąć nade mną kontrolę, dostrzegałem to coraz bardziej z każdą minutą mojego życia. Życia szaleńca.
To, co stało się tego koszmarnego dnia, kończy tą paskudnie przygnębiającą historię.
Od wielu tygodni nie wychodziłem z domu, tylko prawie cały czas roniłem łzy, a kielich tworzył kolejne woreczki pereł. Jednakże tego dnia nie mogłem się rozpłakać, nawet kiedy spoglądałem na rany, które teraz znaczyły całe moje ciało, od tych głębokich, po prawie zabliźnione. I opanowywała mnie rosnąca wściekłość na siebie, poczucie beznadziei, że nawet nie umiem utrzymać rodziny, nie powinienem już żyć…
Pragnąłem płakać, znowu, żeby już było normalnie…
Weszła do domu, spokojnie, jak zawsze. Nóż, z którym już się nie rozstawałem, sam trafił do mojej dłoni… Nie bałem się tego. Chciałem znowu poczuć zimne srebro naczynia w dłoni i perły, które opadały na stół, podłogę, pokrywając wszystko… Chciałem je widzieć, czułem się źle, gdy ich nie widziałem… Chciałem ją zabić, byle by tylko znowu płakać
Po jej dwóch stronach szły moje córki. Jak one wydoroślały przez ten czas, kiedy mnie z nimi nie było! Jenak jakiś głos w mojej głowie mówił mi, bym teraz nie zwracał na to uwagi. Mogłem tylko machinalnie wycelować dłoń z nożem w jej stronę. Coś jeszcze do mnie mówiła, jakoś uspokajała, ale nie słuchałem. Potem przestała mówić.
Upadła na podłogę.
Dziewczynki chyba krzyczały z przerażenia, ale ja nie słyszałem tego. Chciałem tylko zobaczyć, co mają w tej chwili w oczach, by móc się rozpłakać, bo patrząc na jej ciało, nie umiałem.
W końcu jedna z nich spojrzała mi w oczy. Nie byłem już ojcem…
Byłem mordercą ich matki. Nienawidziły mnie.
Tego wieczoru siedziałem na górze z pereł sięgającej sufitu mojego domu i nienawidziłem siebie. Bolało mnie całe ciało, a zakrwawiony nóż, który trzymałem w dłoni, ciążył mi po raz pierwszy.
I po raz pierwszy byłem świadomy tego co robię.
Przyłożyłem ostrze do klatki piersiowej i pchnąłem.
Wszystko otoczyła aksamitna, ciężka ciemność.