wściekłość youngfacetv.jpg

W ten sposób można zwięźle podsumować najnowsze dziecko Michała Węgrzyna. Co więcej, a nawet w czym rzecz – tutaj dramat wychodzi nie tylko z gatunkowego założenia, ale także w praktyce. W istocie, dojrzeć we „Wściekłości” można krew, pot i łzy. Nawet ci, którym ‘wściekłość’ narzuca się jako określnik straconego w tym przypadku czasu są niejako w błędzie – żaden bowiem czas filmowy nie jest czasem straconym. Każdy nauczy nas czegoś nowego; w tym choćby i pokory czy cierpliwości w oczekiwaniu na napisy końcowe.

Gwoli przypomnienia, „Wściekłość” rozgrywa się na ulicach Warszawy, gdzie jogging uprawia  Szanowny Adam – gość, który pracuje w telewizji i ma się za tego, co to chodzi w wielkich butach. Teoretycznie spełniony, wciąż poszukuje nowych doznań; nieważne, czy chodzi o ramiona kochanki czy o kolację w gronie żony i dzieci, Adam zawsze szuka wrażeń. W końcu, pewnej nocy, gdy przychodzi nań pora treningowa, życie funduje mu niespodziankę w postaci nieoczekiwanych zwrotów akcji – a to wszystko przy okazji biznesowych (i nie tylko) rozmów przez telefon.

Zatrzymując powoli szyderczą karuzelę śmiechu jaką przyszło mnie, poczciwemu recenzentowi nad Węgrzynową „Wściekłością” rozkręcić, powiadam – mimo wszystko należy docenić pracę reżysera. Scenariusz w prawdzie powalać – nie powala, plasując się w ogólnym rozrachunku na średniacko przeciętnej formie czegoś w rodzaju kina drogi, ale za to jest zwięźle i w miarę na temat. Aktorsko jest raczej gorzej niż lepiej i pod tym względem nie pomogła ani Małgorzata Zajączkowska w roli matki głównego bohatera, czy raczej jej głosu, ani Jan Piechociński jako głos szefa. Odtwórca głównego bohatera w osobie Jakuba Świderskiego także nie zdołał „Wściekłości” uratować, chociaż postać oddał wcale nieźle. To, co film pogrążyło niezaprzeczalnie to Edyta, czyli bohaterka Pauliny Chapko. I chociaż sama pani Chapko należy do kategorii „młodzi zdolni”, to wykreowana przez nią postać dużo bardziej przypomina niestabilną emocjonalnie histeryczkę, która próbuje zaznaczyć, że nie daje się już robić w przysłowiowe bambuko. Sensowność tego zabiegu można by dostrzec gdzieś między wierszami, gdyby nie to, że jego słabość zalała tkwiący w nim ewentualny potencjał.

Suche dialogi się nie kleją, dramatyczne z założenia rozmowy przez telefon budzą śmiech na sali a Adam jak biegł, tak biegnie i końca nie widać. Na czym jeszcze się skupić? Na niedorzecznych wątkach fabularnych, które nijak nie trzymają się całości, czy może na błędach całościowych w produkcji?
Nie kopie się leżącego, więc nadeszła pora by przywołać ewentualne plusy – liche bo liche, ale wciąż plusy.

Zjawiskiem zasługującym na szczególną uwagę jest montaż i sposób operowania kamerą. Ujęcia występujące we filmie nie prowokują co prawda do szczególnych rozmyślań ani nie generują wysokiego napięcia, ale sprawiają, że widz podąża za Adamem kroczek w kroczek i nawet zaciekawi się czasem tym, co czyha na niego za kolejnym zakrętem. Poza tym, sposób kręcenia jest zwyczajnie ciekawym dla odbiorcy. Dodając do tego przejrzystość i porządną jakość sprzętu, staje się to pewną zaletą filmu. Dodatkowo zrealizowano go dzięki wkładom własnym ekipy produkcyjnej, tym bardziej więc należy się im szacunek w kwestii technicznej – jak wiadomo przy niskobudżetówkach zaplecze techniczne często zostaje daleko w tyle, co we „Wściekłości” było dla widza miłym zaskoczeniem. Kolejnym atutem filmu jest muzyka, którą skomponował Tomasz Kułdo. Temu twórcy warto przyjrzeć się szerzej, bowiem jego utwory zdecydowanie nadały filmowi barwy i przestrzeni, jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi.

Koniec końców zastanawiając się, czy reżyser miał swoją własną „Wściekłość” czytając recenzje filmu – w wielu przypadkach niepochlebne, mimo nominacji na tegorocznym Tofifeście do konkursu polskiego – trzeba oddać mu jedno: odwagę w dążeniu do celu i upór, jaki się z tym wiąże. I tego z pewnością można mu pozazdrościć.