rosie.jpg

“W życiu nie ma nic pewnego, ale jedno wiem – trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, przyjąć odpowiedzialność za swoje uczynki.”

Love, Rosie” to film autorstwa Christiana Dittera oparty na znanej powieści pt.„Na końcu tęczy”. Według mnie jest on idealny na jesienne depresje. Dzięki niemu szara rzeczywistość wydaje się przez chwilę trochę bardziej kolorowa.

Niby zwykła komedia romantyczna, tematem  zupełnie nie odbiegająca od innych, a jednak ma w sobie coś, dzięki czemu bardzo przyjemnie się ją ogląda. Należy jednak całkowicie poddać się wizji twórców. “Love, Rosie” może nie przypomina do końca telenoweli, ale fabuła wcale tak bardzo nie odbiega od schematu telewizyjnego „tasiemca” – do bólu przewidywalna i często spotykana w filmach.  Jest dwoje przyjaciół – Rosie (Lily Collins) i Alex (Sam Claflin), którzy znają się praktycznie od zawsze. Odbiorcy od razu nasuwa się myśl: „Pewnie na końcu filmu będą już razem”. Mamy również niechcianą ciążę, samotne macierzyństwo, zdrady i nieudane małżeństwa – dość banalne. Mimo to, jest coś co pozwala nam uwierzyć w tę historię, a mianowicie autentyczna chemia między głównymi bohaterami. Myślę, że zostali doskonale dobrani do odgrywanych przez siebie ról. Między innymi dzięki nim film jest zarazem dość zwyczajny, jak i nietuzinkowy. Ich wspólna gra aktorska pozbawia kulejącego scenariusza drewnianych kwestii i przekształca go w coś o wiele lepszego, życiowego. Już przy pierwszych krokach stawianych w dorosłość, przyjaźń zaczyna przeradzać się w miłość, lecz na drodze staje wiele przeciwności. Film nie jest nad wyraz wartościowy czy też wzruszający, ale na pewno bardzo miły dla oka. Pozwala odejść od codzienności, poznać problemy bohaterów i postawić się w ich sytuacji.

Film był tworzony tak, aby trafić do tej młodszej, jak i starszej publiczności. “Love, Rosie” utwierdza nas w przekonaniu, że istnieje ta jedyna prawdziwa miłość, a opatrzność czuwa nad tym, by dwie połówki się połączyły. Niektóre tematy są bardzo przerysowane, lecz całość z czasem nabiera dojrzalszego tonu.

„Love, Rosie” to film lekki, przyjemny, a momentami nawet wzruszający. Z pewnością oczaruje widza szczerością opowieści. Tyle wystarczy, by oddać „Love, Rosie” swój cenny czas.