PRAGABUDAPESZT MAJ 2008 193.jpg

Kartka z pamiętnika średniowiecznej żony rycerza

Mam na imię Kamila. Razem z moim ukochanym mężem, który był rycerzem walczącym u boku  króla Władysława Jagiełły w bitwie pod Grunwaldem, mieszkamy w ogromnym dworku otoczonym przepięknym ogrodem. Sama się nim zajmuję.

 

Mój mąż bardzo często bierze udział we wspaniałych turniejach rycerskich, podczas których zawsze  w duchu mu towarzyszę. Zbyszko codziennie przynosi mi bukiet świeżych róż, które ozdabiają nasz dom. Służba domowa zajmuje się pieczołowicie dworkiem, a ja opiekuję się córeczką, która jest naszym oczkiem w głowie.

 

Nasze życie jest spokojne i przyjemne. Martwią mnie tylko wojny i łowy, na których mój mąż może stracić życie. Nigdy jednak nie bałam się tak bardzo, jak wtedy, kiedy Zbyszko wyruszył pod Grunwald. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, Zbyszko żyje, a Polacy odnieśli wielkie zwycięstwo.

 

Kocham Zbyszka bezgranicznie, a on mnie równie mocno, Kiedy tylko mogłam, spędzałam z nim jak najwięcej czasu. Niestety, mój luby musi wyjechać na krucjatę do Ziemi Świętej. Nastraszył mnie mówiąc, że może nie wrócić z tej podróży, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy, od razu spróbował mnie przekonać, że nic mu się nie stanie:

 

– Ukochana, wróciłem z wojny z Krzyżakami, więc nie martw się o mnie! To tylko mała krucjata – powiedział radośnie, chociaż ja wcale nie podzielałam jego zdania.

 

Przez następne cztery dni nie odstępowałam go na krok, czując, że spędzony z nim czas może być naszym ostatnim. Przygotowywałam go do podróży. Każdy dzień zbliżający nas do jego wyjazdu był gorszy od poprzedniego. Wydawało mi się, że czas nagle przyśpieszył. Całą ostatnią noc przed wyjazdem męża, spędziłam na łkaniu w chusteczkę.

 

W końcu nadszedł dzień, kiedy Zbyszko musiał mnie pożegnać. Ucałowałam go, wręczyłam amulet z krzyżem, który zabłysnął w promieniach wschodzącego słońca. Miał go chronić przed niebezpieczeństwem.

 

Kiedy Zbyszko już zbierał się ze swoim giermkiem do wyjazdu, przypomniałam sobie o ostatniej rzeczy. Zatrzymałam go i pobiegłam do domu. Kiedy wróciłam, w dłoniach trzymałam klatkę ze śnieżnobiałym gołębiem. Poleciłam mu ze łzami w oczach, żeby wysłał mi przez niego list, jeżeli krucjata odbędzie się pomyślnie i Zbyszko będzie mógł bezpiecznie wrócić do domu, Rycerz uśmiechnął się, zszedł z kasztanowego konia i ostatni raz mnie pocałował.

 

– Nie bój się, nic mi nie będzie, ukochana. Przysięgam, że do ciebie wrócę.

 

– Dopiero co wróciłeś, a już tracę cię kolejny raz – odrzekłam i odsunęłam się od niego. Machałam mu tak długo, aż nie zniknął z mych oczu.

 

Czas wlekł się nieubłagalnie. Dlaczego zawsze musi być tak, że kiedy zbliża się coś, czego się boimy, czas przyśpiesza, a kiedy niecierpliwie czegoś oczekujemy, on nagle płynie wolno?

 

Każdej nocy obserwowałam błyszczące gwiazdy, świecące punkciki, na ciemnym niebie, krajobrazie zlanym w jedną, czarną otoczkę. Wyobrażałam sobie, że każda gwiazda to dzień spędzony ze Zbyszkiem.

 

Oczekiwałam z niecierpliwością na białego gołębia, który miał rozwiać moje obawy.

 

Dziewiątego dnia rozłąki, gdy zdrzemnęłam się podczas wyszywania na serwetkach kwiatków, obudziło mnie gruchanie. Gołąb wylądował na moich kolanach. Mój skrzydlaty listonosz wrócił i dumnie dawał mi do zrozumienia, że wykonał swoje zadanie.

 

Pogładziwszy go palcem po główce, szybko odwiązałam karteczkę od nóżki ptaka i puściłam go wolno. Odczytałam króciutki liścik. Te parę słów sprawiło, że byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

 

“Wracam do Ciebie, najdroższa, nie mogę się doczekać, kiedy znowu Cię zobaczę.”

 

Moje serce zmiękło, w kącikach oczu zamrowiło, a w głowie kołatała mi jedna myśl. On wraca, cały i zdrowy.

 

Dwa dni później. Odpoczywałam  na ławeczce w swoim ogrodzie, a  promienie słońca padające na moją twarz, przyjemnie ją ogrzewały,  bujałam w obłokach, gdy z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego rycerza.

 

– Wróciłem, jak obiecałem.