Czytam wiele książek, ale nie wszystkie pozytywnie mnie zaskakują. Zazwyczaj wolę wracać do ulubionych powieści i kiedy sięgam po coś nowego, oznacza to, że książka ta musi być wyjątkowa i mieć w sobie “to coś”. Jak było z “Gwiazd naszych wina”? Nuda popchnęła mnie do jednej z warszawskich księgarni.
Latem tego roku bardzo nudziłam się podczas pobytu w Warszawie, więc namówiłam wujka na wyjazd do księgarni. Na półce z bestsellerami leżała niepozornie książka Johna Grena Pt. „Gwiazd naszych wina”. Okładka przedstawiała twarze dziewczyny i chłopaka leżących na trawie. Byli to odtwórcy głównych ról w ekranizacji powieści, Shailene Woodley i Ansel Elgort. Dziewczyna miała założone wąsy tlenowe, co bardzo mnie zaintrygowało.
Lekturę przeczytałam w pięć godzin podczas podróży pociągiem, tak bardzo mnie zaciekawiła. Nie byłam w stanie włożyć jej do torby. Film na jej podstawie obejrzałam po powrocie do domu i również przypadł mi do gustu. Ale oczywiście nie tak jak ksiązka.
Swoją historię czytelnikowi opowiada chora na raka tarczycy w czwartym stadium z przerzutami do płuc szesnastoletnia Hazel Grace Lancaster, u której lekarze i rodzice podejrzewają depresję. Nowotwór wykryto u niej trzy lata wcześniej, od tamtego czasu w oddychaniu pomaga jej butla tlenowa, którą nosi wszędzie w plecaku. Jej hobby to czytanie, ale tylko jednej i tej samej książki pt. „Cios udręki” autora Petera van Hautena, który po sukcesie powieści wyprowadził się do Amsterdamu. Rolę narratora w „Ciosie…” pełni także chora na raka dziewczynka o imieniu Anna, a ostatni rozdział kończy się dość nietypowo – Anna urywa opowieść w środku zdania. Hazel przypuszcza, że stało się tak dlatego, że bohaterka umarła, ale nie uznaje takiego zakończenia i koniecznie chce się dowiedzieć, co stało się z innymi bohaterami po śmierci dziewczynki. Pisze więc od lat listy i maile do autora książki, ale nigdy nie uzyskała odpowiedzi.
Hazel, za namową rodziców, udaje się na cotygodniowe spotkania grupy wsparcia dla chorych śmiertelnie dzieci, odbywające się w pobliskim kościele. Jedyną osobą, z którą dziewczyna tam rozmawia, jest Isaac, z nowotworem oczu. Któregoś dnia na spotkanie zgrupowania przychodzi z nim jego przyjaciel Augustus Waters, któremu choroba zabrała połowę prawej nogi, w wyniku czego musi się poruszać za pomocą się za pomocą protezy. Hazel wpada na niego przypadkiem na korytarzu, a po spotkaniu chłopak zaprasza ją do siebie na oglądanie filmu. Nastolatka zgadza się i od tamtej pory oboje są nierozłączni. Narodziła się mięczy nimi wyjątkowa przyjaźń. Hazel poleciła Augustusowi przeczytanie „Ciosu Udręki” i nastolatek również nie jest usatysfakcjonowany zakończeniem. Zadecydował, tak jak dziewczyna, że napisze maila, jednak nie do Petera van Hautena, ale do jego holenderskiej asystentki. O dziwo Gus uzyskał odpowiedź od Lidewij Wielenhart i podał kobiecie adres mailowy Hazel, by i ona mogła skontaktować się z ulubionym autorem. Asystentka van Hautena zaprasza nastolatków do Holandii na spotkanie, a Augustus robi wszystko, by do niego doszło. Po załatwieniu paru spraw w fundacji, Gus i Hazel w towarzystwie jej mamy wybierają się do Amsterdamu, gdzie chłopak wyznaje dziewczynie miłość, której ona wcześniej do siebie nie dopuszczała, choć ją odwzajemniała… Wtedy sprawy przybierają niespodziewany i zaskakujący obrót i zaczynają się prawdziwe problemy.
Książka nie kończy się przewidywalnie i uważam, że mimo takiej samej ilości niepochlebnych, co pozytywnych opinii, każdy – dorosły czy nastolatek – powinien przeczytać „Gwiazd naszych wina”, lekturę nie o chorobie, a o miłości i zrozumieniu. Główni bohaterowie nie mówią ani nie zachowują się tak jak przeciętni Amerykanie. Każde wypowiedziane przez nich zdanie jest wcześniej przemyślane. Posługują się oni wieloma metaforami i wydają się bardziej inteligentni niż wszyscy dookoła, pomimo młodego wieku. Ich sposób bycia jest również wyjątkowy i bardzo mnie rozbawił. Tak, w książkach dramatycznych również gości humor i myślę, że gdyby nie on, „Gwiazd naszych wina” byłaby dość drętwa i zbyt poważna, jak na książkę dla młodzieży. Nie zapominajmy, że bohaterowie to nastolatkowie, muszą czasami pożartować.
„Gwiazd naszych wina” to zdecydowanie jedna z moich ulubionych powieści i nie żałuję, że ją przeczytałam. Tworząc historię Augustusa i Hazel, John Green pokazał mi, że należy cieszyć się każdą chwilą spędzoną z bliskimi i nie pozwolić chorobie zniszczyć nam życia. Jest ona czymś, z czym musimy nauczyć się normalnie funkcjonować. Niech wzruszenie i płacz podczas czytania udowodnią nam, że „ból domaga się, byśmy go odczuwali”, a „świat to nie instytucja zajmująca się spełnianiem życzeń”. Hazel i Gus już się o tym przekonali, a my powinniśmy być wdzięczni, że jeszcze nie przyszła pora na nas. „Niektóre wieczności są większe niż inne. Okay? Okay.”
Komentarze ( )