Przedstawicielka naszej redakcji znalazła się w gronie szczęśliwców, którzy byli gośćmi koncertu w ramach Światowych Dni Muzyki we wrocławskim „Capitolu”.
Znowu. Znowu kolejna sznurówka… Kolejny przystanek, a jestem już sześć minut spóźniona. Siadam na jakimś prowizorycznym murku, mając przed oczami zatłoczony plac Kościuszki. Samochody, przechodnie, policjanci kierujący ruchem, i oczywiście ja. Wiążąca w ekstremalnym tempie kolejną sznurówkę. Jakiś mężczyzna patrzy na mnie. Ze zdziwieniem. Człowieku, nie mam czasu, spieszę się. Zresztą kto teraz na co ma czas? Wiecznie gdzieś biegniemy, nie bardzo wiadomo, za czym (?). Spieszymy się, ledwo łapiąc oddech. Tak będzie wyglądało życie? W każdym razie nie ma czasu na refleksje. Uwalniam się od świdrującego mnie spojrzenia tajemniczego mężczyzny i mknę przez Sukiennice, mijając przechodniów. O mały włos nie wpadam na piękne pomniki wyrastające z chodnika przy ruchliwej ulicy Piłsudskiego. Mijam przechodniów na pasach i siadam na ławce – szczęśliwa, że to koniec mojego wyścigu z czasem – tuż obok wejścia głównego do Teatru Muzycznego „Capitol”. Zamieniam szybko trampki na czarne buty na obcasie…
Główny hol okazał się niemal pusty, nie licząc personelu . To oznaczało, że jest możliwość niewpuszczenia spóźnialskich takich jak ja. Spojrzałam na zegarek. „Nie jest źle, 16.40, nie jest źle…” – pomyślałam. Podeszłam pospiesznie do kogoś z personelu przed drzwiami, pokazując bilet. Okazało się, iż mam iść na balkon. Przekraczając drzwi, zostałam przekazana kolejnej osobie z personelu, a następnie weszłam przez eleganckie foyer urządzone w stylu wyciągniętym wprost z powieści Francisa Scotta Fitgeralda „Wielki Gatsby”. W końcu wkroczyłam na tzw. dużą scenę…
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to mieniące się z daleka kolczyki prowadzącej. Pani była pięknie ubrana, miała na sobie długą suknię z satyny oraz równie zachwycające białe futro. Tuż obok niej stało około 20-25 dzieci. Właściwie maluchów w wieku przedszkolnym. Rozejrzałam się po sali, cała była wypełniona twarzami przejętych rodziców. Co to za uczucie widzieć swoje dziecko w tak pięknym miejscu? Duma aż unosiła się w powietrzu. Przedszkolaki zaczęły śpiewać – niepoprawnie wymawiający wszystkie słowa solista miał około czterech lat, ale nadał swojemu występowi lekkości, co gwarantowało zachwyt prowadzącej, widowni oraz mnie. Następnie miały miejsce występy kolejnych oddziałów przedszkolnych – mogłam usłyszeć takie piosenki jak np. „Kolorowa piłka” . Potem wystąpił zespół fletowy ze szkoły podstawowej, a uczniowie klasy trzeciej zebrali gromkie brawa. Tuż po nich znowu na scenę wszedł oddział przedszkolny. Tym razem był to chór. Przyznaję, że nie miałam zielonego pojęcia, iż dzieci do lat sześciu potrafią tak pięknie śpiewać! Naprawdę, ich cieniutkie głosiki zaskoczyły mnie niezmiernie. Nastąpił czas na zespół flecistów, również z klasy trzeciej. Występom nie było końca, jednak z wszystkich prezentacji szkół podstawowych najbardziej zapadł mi w pamięci jeden. Specjalny. Zespół nazywał się „Papugi” i, jak łatwo się domyślić, wykonywał utwór Czesława Niemena „Pod Papugami”. Muszę wyznać, że głos 12-letniego zaledwie wokalisty z klasy szóstej podbił moje serce. Występ nie był typowo szkolny, myślę, że to go wyróżniało. Była to jedna z lepszych wersji tego utworu. Po „Papugach” nastąpiła kompilacja innych duetów, kwartetów, chórów itp. Jedni wybierali propozycje bardziej współczesne, np. duet z klasy podstawowej sięgnął po piosenkę Pharella Williamsa pt. „Happy”. Inni sięgnęli po coś bardziej wiekowego. Nastąpił czas liceów oraz szkół gimnazjalnych. Tę część rozpoczął zespół zebrany z wielu szkół jednocześnie, między innymi z Technikum Informatyczno-Elektronicznego nr 7, jak i liceów. Zespół grał muzykę z pogranicza bluesa oraz rocka. Ze względu na wysoka temperaturę panującą w sali musiałam ją na moment opuścić i zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy wróciłam, zobaczyłam mój szkolny zespół „Crossover” z GM nr 13 rozkładający się już na deskach sceny. „Cross” wykonał utwór zespołu „Scorpions” pt. „Wind of Change” (brawa dla Inki za piękne gwizdanie). Następnie rozpoczęły się licealne duety. O ile się nie mylę, były trzy duety pod rząd, wszystkie z żeńskim wokalem. Tuż po nich wystąpił zespół, również z żeńskim wokalem. Ten występ również wbił mi się w pamięć ze względu na piękne wykonanie. Dziewczyna zaśpiewała piosenke Duffy „Mercy” – przyznam, że obleciały mnie ciarki. Podobnie było w czasie występu zamykającego przegląd. Zbitka z wielu przedszkoli wykonała piosenkę „My wrocławianie..”.
Tuż po owacjach pozostałe do tej pory grono widzów opuściło miejsca i udało się do foyer po swoje kurtki, płaszcze, na rozmowy i z gratulacjami. Udałam się od razu na schody, kierując się do głównego wyjścia. Spojrzałam na zegarek: 19.10. Pokaz był długi, ale naprawdę bardzo ciekawy. Miło było zobaczyć, iż o wiele młodsi uczniowie przedszkoli czy szkół podstawowych radzą sobie tak dobrze ze śpiewem (z pewnością lepiej niż ja). Ogromne brawa dla Pani z brylantami na uszach. Jej prezencja i styl prowadzenia imprezy były godne podziwu i braw na stojąco. Finał koncertu był ciekawie spędzonym czasem i miłym rozpoczęciem tygodnia. Cieszę się, że miałam zaszczyt uczestniczenia w nim, że mogłam się w tym swoim biegu życia na moment zatrzymać.
ZUZANNA SAWICKA – GM nr 13, klasa 3 e