O podróży na Bali marzyłam od wielu lat, chyba częściowo zainspirowana filmem i lekturą „Jedz, módl się i kochaj”… Rozpowszechniona opinia o ogromnej ilości turystów i komercjalizacji wyspy nie zniechęciła mnie – postanowiłam odkryć „moje” Bali. I nie zawiodłam się!
W Ubud, kulturalnej i duchowej stolicy Bali, już pierwszego dnia poczułam się jak w bajce. Wszechobecne świątynie, domowe ołtarze, ofiary z kwiatów składane z namaszczeniem różnorodnym bóstwom, ale też wprost na chodnikach, motocyklach, progu mojego pokoju, dbałość o estetykę i detale przyprawiają o zawrót głowy. Tłumy turystów w centrum mogą odrobinę zniechęcić, ale wystarczy skręcić w małą boczną uliczkę i w kilka minut można już niemal samotnie spacerować wśród idyllicznych pól ryżowych, obserwować pracę rolników, malarzy albo natknąć się na obrzęd kremacji. A wieczory najlepiej spędzać oglądając pokazy tradycyjnych balijskich tańców o intrygujących nazwach – legong, kecak…
Bali to jedna z wysp, które zwiedziłam podczas miesięcznej podróży po Indonezji. Relacje z pozostałych wkrótce.
Iwona Waszczuk, anglistka
Komentarze ( )