Proponujemy dziś rozmowę z Patrykiem Tomczykiem, który urodził się we Wrocławiu, ale od 4. roku życia mieszka w Libanie (jego tata jest Libańczykiem). Patryk chodził jakiś czas temu do naszej szkoły, kiedy przyjazd do Wrocławia okazał się praktycznie jedyną możliwością ucieczki przed szalejącą w Libanie wojną między Izraelem a Libanem.
– Moja mama, jak co roku, na wakacje poleciała samolotem do Wrocławia.Wszystko wydawało się normalne. Żegnając ją, nie przypuszczałem, że za pół godziny wybuchnie wojna. Kompletnie nic na to nie wskazywało – mówi 15-letni Patryk Tomczyk.
30 minut po odlocie mamy stało się coś strasznego. Niespodziewanie klucz samolotów F-16 zaczął bombardować lotnisko.Wybuchła prawdziwa panika. Gdyby nie tata, pewnie zostałby rozdeptany przez tłum. Kiedy bomby zaczęły spadać, po prostu nie wiedział, co robić.
Tak rozpoczęła się wojna Libanu z Izraelem widziana oczami 15-latka, który urodził się we Wrocławiu, ale od dziewięciu lat mieszka i uczy się w Libanie.
– Zaczęło się od tego, że Hezbollah, grupa partyzancka z Libanu, porwał dwóch izraelskich żołnierzy. Planowano wymienić ich na cywilów, którzy przebywają w więzieniu już od czterdziestu lat – tłumaczy Patryk polskim kolegom.
13 lipca, dzień, w którym wybuchła wojna, nie była najgorszym, jaki zapamiętał.
– Czternastego lipca przeżyłem najgorsze przebudzenie w życiu, kiedy usłyszałem przerażający huk. Cały obsypany pyłem podszedłem do okna. Szyby trzęsły się, jakby miały zaraz wypaść. Nagle potężna fala uderzeniowa pchnęła mnie do tyłu, aż upadłem. W tym momencie poczułem gorąco na twarzy. Był to początek kolejnego bombardowania. Widziałem z balkonu, jak pociski niszczą okolice mojego domu. Kiedy to się zaczęło tata, który jest pediatrą, był w pracy. Na szczęście jego gabinet znajduje się niedaleko. Kiedy przyszedł, powiedział mi tylko, żebym się nie bał…
Jeszcze tego samego dnia cała mieszkająca w Libanie rodzina Patryka przyjechała do jego domu. Wszyscy schowali się w piwnicy i czekali na koniec tego piekła .
– Moi kuzyni, którzy mają po 3-5 lat, krzyczeli, żeby włączyć światło. Byli naprawdę przerażeni.
Patryk też nie zniósł lekko tamtej nocy. Przyznaje, że od tego czasu cierpi na bezsenność.
– Do Polski odleciałem dopiero 30 lipca. Po wybuchu wojny przez większość dni ukrywałem się ze wszystkimi w Baalbeck. To Miasto Słońca. Chowaliśmy się tam w ruinach. Nam się udało, ale zginęło wiele osób. Spałem na twardym materacu i codziennie zastanawiałem się, kiedy to się wreszcie skończy.
Były takie dni, o których Patryk opowiada niechętnie.
– Raz widziałem, jak zabili mojego kolegę…
Patryk w Libanie mieszka od szóstego roku życia i tam chodzi do szkoły. Lekarzem jest nie tylko jego tata – Libańczyk, ale także mama – Polka. Jak każdy normalny chłopak ma sympatię, wielu kolegów i koleżanki. Wspomnienia po wojnie tkwią w nim głęboko. Przyznaje, że ostatnie miesiące bardzo go zmieniły. Uważa, że stał się bardziej odpowiedzialny i inaczej, bardziej dojrzale, patrzy na życie. Zaszła w nim także negatywna zmiana. Bardzo trudno jest go rozśmieszyć.
– Nigdy wcześniej nie byłem taki ponury – mówi.
Po przyjeździe do Polski przez półtora miesiąca chodził na lekcje do wrocławskiego Gimnazjum nr 13 im. Unii Europejskiej przy ul. Reja.
– Będę bardzo miło wspominał moją klasę III e i wszystkich znajomych z tej szkoły. Z wieloma osobami zdążyłem się zaprzyjaźnić. Wymieniliśmy się e-mailami, numerami i gadu-gadu. Chcemy utrzymywać ze sobą kontakt.
Zapytałam kilku najbliższych kolegów Patryka, co o nim sądzą. Wszystkie opinie były pozytywne. Paweł, który chodził z Patrykiem do klasy przez te sześć tygodni, powiedział:
– Super z niego kumpel. Szybko go polubiłem. Na pewno będę z nim rozmawiać przez gadu-gadu.
Patryk zyskał też sporą sympatię nauczycieli. Pytani o niego odpowiadają, że zawsze był uprzejmy i nigdy nie sprzeciwiał się ich prośbom czy uwagom.
9 października Patryk ostatni raz przed powrotem do Libanu przyszedł do ,,Trzynastki’’. Ten dzień uważa za jeden z przyjemniejszych. Został zaproszony do Salonu Uczniowskiego jako gość specjalny kółka dziennikarskiego. Po opowiedzeniu swojej historii otrzymał od wszystkich prezent, jakim był duży kalendarz ze zdjęciami Wrocławia. Wszyscy po kolei podeszli do niego, żeby się pożegnać.
– Chciało mi się płakać. Tak rzadko płaczę, ale żal mi było zostawić tych ludzi – powiedział z uśmiechem.
Patryk poznał dwa, jakże różne, oblicza życia. To pierwsze – kiedy chodzi się na dyskoteki, spotyka ze znajomymi i narzeka na dużą liczbę zadań domowych… I to drugie – w którym nie wiadomo, co się wydarzy i ,,… kiedy wreszcie skończy się ten koszmar ’’.
Po jego wyjeździe często o nim myślę. Życzę mu i jego rodzinie, żeby wszystko skończyło się dla nich szczęśliwie.
ALICJA CZOP – klasa I e, Gimnazjum nr 13 im. Unii Europejskiej we Wrocławiu