Tak jak pisałam w moim poprzednim artykule wakacje to idealny czas, aby nauczyć się czegoś nowego podjąć wyzwanie. Dla mnie takim właśnie ,,challenge’m”, zupełnie przez przypadek, okazała się nauka tenisa ziemnego.
Część wakacji spędziłam u mojej kuzynki w Wołominie. Obie jesteśmy typem kanapowego leniucha i naszym planem na spędzenie czasu, miało być oglądanie seriali na kanapie wraz z wielką miską popcornu. Niestety (z tamtej perspektywy) moja ciocia, a mama tej kuzynki zapisała nas na wakacyjne zajęcia z tenisa. Z początku bardzo niechętnie podeszłyśmy do tego pomysłu, ja może nie ze względu czystego lenistwa , ale raczej dla tego, że jeszcze nigdy nie miałam jeszcze żadnego kontaktu z tym sportem i po prostu się bałam tego, że kompletnie się wygłupię, bo wszyscy w mojej grupie mieli doświadczenie w grze. Ale cóż słowo się rzekło i nie miałyśmy większego wyboru jak tylko się zgodzić.
Następnego dnia rano wybrałyśmy się na moje pierwsze zajęcia z tenisa. Wchodziłam na nie z duszą na ramieniu, ale po trzech godzinach ćwiczeń wychodziłam już z wielkim uśmiechem na ustach. Na kolejne treningi chodziłam już chętnie i z każdym kolejnym dniem podobało mi się coraz bardziej.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, bardzo się cieszę, że odważyłam się na ten krok. Nie sadziłam, że po zakończeniu turnusu będę tak tęsknić za tenisem. Teraz szukam każdej sposobności, aby w niego zagrać. Niby tak niewiele,bo jedna głupia rakieta, kilka piłek a może uszczęśliwić. Kiedyś wydawało mi się, że jest to nudny sport. Teraz gdy sama gram, wydaje mi się on czymś wspaniałym.