„Jak nas widzą, tak nas piszą” mawiano zawsze, by przekonać wszystkich do dbania o wygląd i zachowania podstawowej higieny. Nie można zaprzeczyć, nie od dziś wiadomo, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Niekiedy jednak warto byłoby sparafrazować to powiedzenie w „Jak nas słyszą, tak nas piszą”.
Kultury wypowiedzi uczą nas od zawsze, że dzień dobry, że do widzenia. Magiczne słowa „proszę, przepraszam, dziękuję” zna każdy przedszkolak, choć nie zawsze pamięta by ich używać. Uczymy się, by nie przerywać starszym podczas rozmowy, żeby nie przeklinać, nie unosić się, nie jąkać, mówić wyraźne „rrrrr”, „zzzz”, „sz” i „cz”, nie mówić z pełnymi ustami i nie krzyczeć nikomu do ucha. Wydaje się więc, że każdy człowiek, który od dziecka ma wpojone takie zasady, wyrośnie na wybitnego mistrza retoryki lub bardzo elokwentną kobietę.
Mimo to, sztuka konwersacji i poprawnej wypowiedzi w dzisiejszych czasach jest raczej na niewysokim poziomie. To smutne, że oglądając popularne stacje telewizyjne czasami ma się ochotę zapaść pod ziemię z zażenowania. Dotyczy to dziennikarzy, reporterów, prezenterów, a w szczególności polityków. Osoby posiadające wykształcenie, często w kierunku związanym z naszym rodzimym językiem i relacjami międzyludzkimi nierzadko nie potrafią przestrzegać podstawowych zasad kultury osobistej i wykazują brak szacunku do rozmówców. Niejednokrotnie spotykamy się z lekceważeniem drugiej strony dialogu, z pytaniami nie na miejscu, naruszającymi prywatność lub wprawiając w zakłopotanie. Nie jest usprawiedliwieniem odpowiedź: taki jest zawód dziennikarza, bo przecież dziennikarz oprócz wykonywanego zawodu jest też człowiekiem i powinien do drugiego człowieka odnosić się z szacunkiem, nie naruszając niczyjej godności osobistej.
Irytującym przykładem pogwałcenia sztuki konwersacji jest nagminne przerywanie rozmówcy. Należy zaznaczyć, że wiadome jest, że czas antenowy jest ściśle zaplanowany, ograniczony i w tymże czasie należy zmieścić się z przygotowanym materiałem. Niestety jednak, szczególnie podczas rozmów z gośćmi widać, że narzuca się rozmówcy jego czas wypowiedzi. Zaobserwowałyśmy takie zjawisko w jednym z programów śniadaniowych, gdzie często zdawkowe odpowiedzi pytanych gości, były przerywane przez gospodarzy programu, a cała dyskusja urywała się w najciekawszym momencie, by zaprezentować kącik kulinarny i przepisy na szybki bigos, placek czy zupę.
Prawdziwą burzą w szklance wody są dyskusje w programach publicystycznych. Miałyśmy raz okazję doświadczyć niesamowitego przeżycia duchowego, jakim było oglądanie fragmentu jednego z wywiadów popularnej stacji telewizyjnej. Znając termin „dyskusja” możemy stwierdzić, że obejrzany cyrk na pewno nią nie był. Oburzający był brak taktu jednej ze stron, który nawet prowadzącą spotkanie wytrącił z równowagi. Wypowiadający się nie tylko nie dopuścił drugiej strony do głosu, ale też stał się arogancki i agresywny. Obie doszłyśmy do wniosku, że podczas takiej wymiany zdań nie chodzi o dojście do jakieś puenty, rozważenie problemu czy porównanie różnicy zdań, tylko o przedstawienie swojej racji, z góry odrzucając punkt widzenia rozmówcy. Sztuka dialogu sprowadza się więc do monologu – teatru jednego aktora, który nie liczy się z innymi, chce jedynie zrobić wrażenie na publiczności i przedstawić swoje – w domyśle – jedyne prawdziwe i niepodważalne zdanie.
W XXI wieku nikt nie zwraca uwagi na babcie kłócące się na targu lub na dzieci obrażające się wyzwiskami, jakich nawet Witkiewicz by nie wymyślił, ale czy media powinny promować taki właśnie obraz konwersacji? Gdzie szacunek do nas, odbiorców, słuchaczy, czytelników? Gdzie szacunek do swoich rozmówców? Czy dziennikarze i politycy, wypowiadający się publicznie, są jeszcze autorytetami? Może jednak warto przypomnieć sobie stare porzekadło, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem?
Jagoda i Aleksandra
Komentarze ( )