Gatunek fantasy stał się ostatnimi czasy bardzo popularny. Wielu pisarzy próbuje swoich sił na tym polu, starając się wykreować świat, który wchłonie czytelnika, odrywając go od rzeczywistości. Czy powieść „Zwiadowcy: Ruiny Gorlanu” autorstwa Johna Flanagana ma szansę stać się poszukiwaną przez fantastów pozycją? W poniższej recenzji spróbuję odpowiedzieć na to pytanie.
John Flanagan od dzieciństwa marzył o pisaniu, ale tego marzenia przez długi czas nie mógł zrealizować. Praca w agencji reklamowej, a później w stacji telewizyjnej pozwoliła mu jednak rozwinąć umiejętności, które wykorzystał podczas pisania „Zwiadowców”. Książka adresowana do młodzieży doskonale dopasowuje się do potrzeb tej grupy, oferując świetną historię, w której dobro zwycięża zło.
Opowieść rozpoczyna się w najważniejszym momencie życia młodych bohaterów: w Dniu Wyboru. Przydzieleni do Mistrzów Sztuk, będą się szkolić przez najbliższe cztery lata jako czeladnicy. Przy tej okazji autor pokazuje nam, że to, co się źle zaczyna, wcale nie musi źle się kończyć. Główny bohater książki, piętnastoletni Will, marzący o Szkole Rycerskiej, doznaje rozczarowania, gdy zostaje odrzucony przez jej zwierzchnika. Trafia pod opiekę zwiadowcy Halta. Przełożony rozpoczyna wpajanie Willowi nauk, które pozwolą mu wypełniać zadania elitarnej grupy, dbającej o bezpieczeństwo kraju. Chłopak szybko odkrywa, że profesja Zwiadowcy jest tym, co mu najbardziej odpowiada.
Will nie posiada żadnych specjalnych umiejętności, które predestynowałyby go do roli wybrańca. Jest zwykłym, przeciętnym młodzieńcem, który dochodzi do wszystkiego poprzez ćwiczenia i ciężką pracę. Dzięki temu właśnie, że jest on taki zwyczajny, zyskuje naszą sympatię. Niestety, autor nie pokusił się o szersze przedstawienie wnętrza bohaterów. Zarówno Will, jak i jego rówieśnicy, z którymi spędzał dzieciństwo pod opieką barona Aralda, zostali potraktowani dość płytko. Wszystkie postaci są dobre, a jeśli tylko zdarzy im się zboczyć na ścieżkę zła, to szybko z niej wracają. Tak było na przykład z Horacym, który w dzieciństwie toczył spory z Willem. Będąc w Szkole Rycerskiej, sam gnębiony przez starszych uczniów, podczas polowania, na którym młody zwiadowca ratuje mu życie, przyrzeka mu dozgonną wdzięczność i przyjaźń. Historia to prosta i, jak to bywa, z happy endem. Lata nieporozumień poszły w zapomnienie. Takich sytuacji u Flanagana jest więcej. Nie znaczy to jednak, że wykreowane postacie są monotonne. Każda z nich ma swój charakter i swoje przemyślenia. Przede wszystkim jednak zachowują się tak, jak byśmy od nich oczekiwali.
Autor nie oddaje nam książki, która powiela schematy innych dzieł literatury fantastycznej. Umiejętnie kreuje sytuacje tak, by następujące po sobie wydarzenia wyglądały na przypadkowe. Przypadkowe, ale niezwykle wiarygodne. Wracając na chwilę do wspomnianego wcześniej polowania: dzik, który wypada z lasu, przez wielu pisarzy zostałby „wysłany” prosto na głównego bohatera. Tymczasem Flanagan kieruje zwierzę w całkiem inne miejsce, w bardzo dobry sposób wykorzystując to do rozwinięcia historii, w której to Will staje się bohaterem.
Wykreowany świat nie powala na kolana. Jest kraj rządzony przez króla i regionalnych namiestników w randze baronów. Jest też ten zły, który za granicami królestwa knuje intrygę zmierzającą do przejęcia władzy w państwie. Jest to historia banalna i, wydawałoby się, oklepana. Jednak to podejście pisarza, jego kunszt literacki i sama fabuła decydują o tym, czy dzieło spodoba się, czy nie. Moim zdaniem, pomimo drobnych potknięć, John Flanagan stworzył doskonałą powieść, która oprócz przyjemności czytania, daje również młodemu odbiorcy dobre przykłady postępowania, pełniąc rolę edukacyjno-wychowawczą. Jest to pozycja godna polecenia, zarówno młodym, jak i starym czytelnikom.
Komentarze ( )