“…nie gwiżdże się w teatrze, nie chodzi się w kapeluszu, jeśli spadnie egzemplarz z tekstem, to trzeba go przydepnąć…”
Elżbieta Langner: Co sprawiło, że zajął się Pan pracą w teatrze ?
Szymon Kołodziej: Oczywiście teatr w szkole, pierwsze warsztaty szkolne. Bywałem na różnych kółkach teatralnych i brałem udział w różnych wyjazdach. Miałem problem z j.polskim. Nie powinienem mieć oczywiście z nim problemu, ale właśnie tego względu, że wyjeżdżałem na jakieś spektakle, to pani obniżyła mi ocenę. Zapytałem ją dlaczego to zrobiła. Powiedziała, że muszę pogodzić pasję z obowiązkiem. Ja byłem jednak nieugięty i zdawałem do szkoły w Łodzi. Tam niestety zjadł mnie całkowicie stres, nie udało mi się. W Olsztynie było już lepiej. Udało mi się w stu procentach. Dużo płaczu, dużo łez, ale jakoś się udało. Mogę przytoczyć taką anegdotę, bo nie wiem jak to powiedzieć. W tej chwili robię to, co kocham i jeszcze dostaję za to pieniądze. To jest naprawdę coś niesamowitego. Pamiętam taką anegdotę ze swojego życia. Wieszałem pranie z mamą. Nigdy nie udawało mi się przyczepić prania do sznureczka i pranie spadło w błoto, bo było to po deszczowym dniu. Mama załamała ręce i powiedziała mi, abym lepiej został aktorem, bo do niczego innego się nie nadaję.
El.: Jak to się stało, że wylądował pan w Teatrze Gnieźnieńskim ?
Sz.K.: No więc łańcuszek różnych, przypadkowych zdarzeń. Wcześniej pracowałem w Słupsku w Teatrze Lalek, co było bardzo dziwne, bo skończyłem szkołę dramatyczną. Po tym właśnie pan Kruszczyński, obecny dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu zadzwonił do mnie, bo usłyszał, że grałem Romea w Koszalinie gościnnie i ktoś mnie tam polecił. Chyba reżyser, polecił mnie panu Kruszczyńskiemu, który tutaj robił „Nie-Boską Komedię” i ja wtedy rozmawiałem z panem Kruszczyńskim, ale niestety nie mogłem mieć tutaj prób do „Nie-Boskiej Komedii”, bo bałem się, że stracę pracę w Słupsku. Po jakimś czasie pomyślałem, że wyślę tutaj swoje CV, wysłałam, Dyrektor zaprosił mnie na rozmowę i już dalej jakoś poszło.
El.: Jakie cechy są najważniejsze w pracy aktora ?
Sz.K.: Powiem tak od siebie, bo każdy ma pewnie takie swoje, prywatne. Pokora, przede wszystkim pokora, rzetelność i dyscyplina. Prawie jak w wojsku czasami. Chęć wspólnej pracy, tworzenia czegoś wspólnego razem z Reżyserem, kolegami i koleżankami z zespołu.
El.: A jakie role lubi pan grać najbardziej ?
Sz.K.: Na razie to mam większość marzeń, bo nie zagrałem wielu. No Romea na szczęście mam już za sobą, teraz Dyrektor przydzielił mi rolę Porucznika w „Damach i Huzarach”. Właśnie mamy próby do spektaklu i będę się starał robić wszystko, żeby nie zawieść Dyrektora.
El.: Przydarzyła się Panu kiedyś jakaś zabawna historia, wpadka podczas przedstawienia ?
Sz.K.: O matko. Było tego mnóstwo, tylko nie będę mówił tutaj przez 3 godziny. Miałem taką sytuację, grałem wtedy w „Szelmowstwach Skapena”, przedstawienie z wieloma gagami. Chodziło o to, że Skapen przygotowuje mnie na spotkanie z ojcem, a ja się bardzo boję mojego ojca. I on mówi do mnie: „Głowa do góry. Oczy (tutaj padło coś na styl strzału z laseru XD) przed siebie” – a ja wtedy robię oczy przed siebie. Tuż przed pierwszym rzędem. Było to wtedy przedstawienie dla liceum czy też technikum. Usłyszałem nagle z pierwszego rzędu : Oczy kobry ! W tym momencie trzeba naprawdę włączyć taką czwartą ścianę, która jest aby zapomnieć o tym, że publiczność istnieje, słuchać partnera, czy partnerki i próbować to dociągnąć do końca.
El.: A udało się już komuś Pana rozśmieszyć ?
Sz.K.: Tak, komuś się udało, chyba nawet tutaj. W bajce na szczęście. Muszę wyznać taką tajemnicę, że wtedy aktor ma pół sekundy, żeby się obrócić od widowni i wyśmiać. Później trzeba grać dalej.
El.: Chciałby Pan powiązać swoją przyszłość z kinem ?
Sz.K.: Chodzi o filmy, seriale, tak ? Jeśli chodzi o seriale to na pewno nie na długo. To, w czym aktor w pełni się spełnia to z pewnością teatr. Miałem przyjemność już grać w filmie Andrzeja Barańskiego „Księstwo”. Udało mi się też powiedzieć coś w „Samym życiu”, ale to nie jest to, to zupełnie inna baja.
El.: Czy jest jakaś rola, z którą szczególnie się Pan utożsamia ?
Sz.K.: Dużo. Na pewno znajduję wspólne cechy w Poruczniku z „Dam i Huzarów”. Na pewno Merkucjo w „Romeo u Julii”, mimo, że ja grałem Romea i ciągle zazdrościłem, że to nie ja go gram.
El.: A jaka jest Pana wymarzona rola?
Sz.K.: Merkucjo właśnie.
El.: A jest jakaś rola, z której nie jest Pan zadowolony?
Sz.K.: Ja ze wszystkich nie jestem zadowolony, bo mam takie podejście, że no nigdy się nie zrobi idealnie roli. Można ją zrobić dobrze, bardzo dobrze, ale nie idealnie. Współpracuję z reżyserem, to , co się dzieje na premierze to jest jeszcze dużo nerwów. Dopiero później, kiedy ta rola się osadzi w aktorze ona dojrzewa. Nie wiadomo tak naprawdę, który spektakl może być tym najpiękniejszym. Więc wydaje mi się, że jako młody aktor mogę się jeszcze bardzo dużo nauczyć i będę się uczył, będę się starał rozwijać.
El.: Jak Pan radzi sobie z tremą przed spektaklem ?
Sz.K.: Staram się, żeby była, bo mi bardzo pomaga. Staram się jednak ją regulować, żeby nie była zbyt duża, żeby mi nie przeszkadzała. Jest własnie taki stopień tremy, która pomaga, która, jeśli się ją zatraci, to widz może zobaczyć jakąś prywatność w aktorze, a żeby było idealnie, to tak nie może się stać.
El.: Łatwo przychodzi Panu uczenie się tekstu ?
Sz.K.: Myślę, że jeśli się rozumie sens, logikę tego, co się mówi, to bardzo szybko się łapie. I jeśli ktoś rozumie to, co mówi, to jeśli pomyli jakieś słowa, czy też zamieni, a nadal będzie to miało właściwy sens, to nic strasznego się nie stanie.
El.: A czy jest Pan przesądny?
Sz.K.: Jestem. Znam kilka przesądów o tym, że nie gwiżdże się w teatrze, nie chodzi się w kapeluszu, jeśli spadnie egzemplarz z tekstem, to trzeba go przydepnąć. W mojej szkole wszyscy przydeptywali go trzy razy, a moja pani profesor nawet na nim siadała, bo taka była przesądna. Ja natomiast mam coś, co chyba wzięło się z mojego wnętrza. Przed spektaklem podchodzę do sceny, dotykam jej, a następnie dotykam mojego serca. Wtedy wiem po co tu jestem. Po tej scenie przez tyle lat chodziło wielu aktorów, a teraz i ja mam zaszczyt na niej stanąć.