6549.jpg

Usłyszłam trzaśnięcie zamykających się za mną drzwi. Wyszłam na
zewnątrz i od razu uderzył mnie chłód nocnego powietrza. Było zimno i
mokro, ale po 32 latach życia w Londynie można się przyzwyczaić. Moja
przyjaciółka Alicia, mieszka spory kawałek drogi ode mnie, ale mimo tego
często się z nią spotykam. Zwykle rozmowy z nią poprawiają mi
nastrój, ale dziś nasza wymiana myśli tylko pogorszyła moje
samopoczucie. Odkąd mój mąż Richard umarł, mam wrażenie, że moje
życie też się skończyło…
Szłam SAMA przez małe, ciasne uliczki i między budynkami. Było tak
ciemno, że moje pole widzenia sięgało najwyżej na cztery kroki. To
dziecinne, ale zawsze bałam się ciemności, często miałam wrażenie,
że ktoś za mną kroczy, ktoś niebezpieczny, kto jest jak niewidzialny
cień i chce mnie… Jestem jak dziecko! Małe, głupie dziecko!
Samotne!!!- zdenerwowana szłam coraz szybciej i szybciej, prawie biegłam
-Mam tego wszystkiego dosyć!- krzyczałam w myślach- Nie chcę być
dłużej sama!- wbiegłam w ślepą uliczkę, skuliłam się pod ścianą-
Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę!- powtarzałam raz za razem na głos, a
echo powtarzało w ciemności moje słowa. Zaczęłam płakać.
Przypomniały mi się słowa Alicii, że życie toczy się dalej, nie
można stać w miejscu… ale nie chciałam sama brnąć w to życie,
które szczerze mówiąc, wcale mi się już nie podobało. Chciałam po
prostu być znowu z moim ukochanym Richardem! Czuć jego miłość i to jak
każdego ranka całował mnie na powitanie- Tak bardzo za nim tęsknię…-
szlochałam. Miałam wrażenie, że słyszę jego głos, dlatego zatkałam
uszy. Z całej siły przycisnęłam ręce do głowy, nie chciałam go
słyszeć, bo to bolało! To był nieznośny ból tęsknoty! Jeden z
najgorszych. Głośno płakałam, pragnęłam dać upust emocjom.
Leżałam tak przez jakiś czas, ale nie wiem jak długo… W pewnym
momencie poczułam, że powinnam wstać. Podniosłam się i otarłam łzy.
Wycofałam sie z zaułka i szłam. Po prostu. Przed siebie. Spojrzałam w
dół, miałam mokre spodnie. Biegnąc, musiałam wpaść w kałużę.
Ubranie było brudne, zresztą tak jak wszystko w moim życiu…
Wszędzie było ciemno. To dziwne, bo nie było aż tak późno. Po chwili,
na końcu drogi, po której szłam, zauważyłam światło. Ciepłą barwą
wylewało się na ulice. Gdy doszłam do tego miejsca, okazało się, że
to jakaś kawiarenka. Na zewnątrz jej ściany były pomalowane na ciepłe
odcienie żółci, podłoga była pomarańczowa. Ludzie siedzieli w
środku, a także na zewnątrz. Było tam coś, co mi nie pasowało, ale
nie wiedziałam co to takiego. Kiedy tak stałam szara i smutna, z
czerwonymi plamami na twarzy od płaczu, czułam, że coś mnie tam
ciągnie, miałam potrzebę wejścia do środka.
Gdy przeszłam przez próg, zrozumiałam co takeigo dziwnego było dla mnie
w tym miejscu. Wszyscy, ale to wszyscy się uśmiechali, rozmawiali ze
sobą, a gdy rozmowy łączyły się w jedno, nie stwarzały gwaru, lecz
dźwięki wypełniały się nawzajem. Gdy szłam w stronę wolnego stolika,
pewien mężczyzna przerwał swoją rozmowę, spojrzał na mnie i
uśmiechnął się. To był taki uśmiech, który sprawił, że zrobiło mi
się ciepło na sercu. Patrzył na mnie długo, z uśmiechem, którego
promienność mogłaby dorównywać słońcu. Kiedy tak na mnie patrzył,
czułam, że coś we mnie odżyło. Miałam ochotę odpowiedzieć na
uśmiech, ale nie zrobiłam tego. W końcu on wrócił do swojej rozmowy, a
ja dotarłam do stolika. Usiadłam tak, aby móc mu się uważnie
przyjrzeć. Miał około trzydzieści siedem, może trzydzieści osiem lat.
Długie blond włosy, które zsuwały mu się na jasne brwi i lekko
muskały niesamowite oczy w kolorze bezchmurnego nieba. Na środku twarzy
troszkę za duży nos, a na nim… Nie wierzę, piegi! Identyczne jak u
Richarda!
-Co chciałaby pani zamówić?- głos młodej kelnerki wyrwał mnie z
zamyślenia.
-Yyy… Poproszę herbatę- powiedziałam.
-Ja też. Z chęcią napiłbym się czegoś ciepłego- odrzekł ten
mężczyzna z piegami, dosiadając się do mojego stolika. Co on robi?!-
Wystraszyłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać. Przybrałam
jeszcze bardziej poważny wyraz twarzy. Kelnerka uśmiechnęła się
(uśmiech odwzajemnił tylko ten mężczyzna) i odeszła, a ja
odprowadziłam ją wzrokiem. Czułam, że on patrzy na mnie, nie tak jak
ja, na nią, ale co dziwne, wcale nie czułam się niekomfortowo.
Spojrzałam na niego, uśmiechał się.
-Jestem James- powiedział- A ty?
-Mam na imię Charlotte-powiedziałam niepewnie, ale z dziwnym spokojem,
jakiego dawno nie czułam. Po chwili ciszy spojrzał mi bardzo głęboko w
oczy (miałam wrażenie, że czyta mi w myślach) i powiedział:
-Wcale nie musisz być taka smutna, wiesz… Myślę, że on by tego nie
chciał- minęła chwila, zanim doszło do mnie, co powiedział. Byłam
oszołomina, więc nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej niż tylko:
-Skąd ty…- Nie dokończyłam, bo zdałam sobie sprawę z tego, że
rozmawiałam z jakimś zupełnie obcym mi człowiekiem, który wiedział o
mnie zdecydowanie za dużo, a mimo to wcale się nie bałam. Wręcz
przeciwnie, miałam wrażenie, że go znam i mogę powiedzieć wszystko.
Zaczęliśmy rozmawiać. Właściwie przez większość czasu to on
mówił, a ja tylko słuchałam. Miał taki kojący głos. Opowiadał
rzeczy, które wydawałyby się dziwne dla innych ludzi, ale do mnie
trafiały idealnie. Z czasem wsłuchiwania się w jego słowa miałam
wrażenie, że rany po stracie Richarda powoli się goiły. W pewnym
momencie zaczęliśmy się śmiać! To było niesamowite! Nie pamiętałam,
kiedy ostatnio się tak śmiałam czy chociażby uśmiechałam, ale w
ogóle nie miałam ochoty przestawać! Przy James-ie zapomniałam o
brudnych i mokrych ubraniach, o jeszcze nie tak dawno zapuchniętych od
płaczu oczach czy o gardle zdartym od krzyku. Przy nim byłam
szczęśliwa, a do tej pory udawało mi się to tylko przy Richardzie…
Kiedy wyszliśmy z kawiarenki, James postanowił, że odprowadzi mnie do
domu, oczywiście się zgodziłam, przecież nadal bałam się ciemności.
Od kawiarenki mieszkałam niedaleko, zaledwie trzy minuty drogi.
Gdy stanęliśmy pod gankiem, zaczęło padać. Czas było się
pożegnać…
-Więc…- zaczęłam, ale nie wiedziałam, jak zakończyć nasze
niesamowite spotkanie.
-Więc żyj dalej, bo życie jest warte tego, aby je dobrze wykorzystać-
chociaż dookoła nadal było ciemno i tak doskonale widziałam jego
błękitne oczy. Pochylił się nade mną i ucałował mnie w policzek, ja
zrozumiałam, że to już jest koniec, więc tylko zarzuciłam mu ręce na
szyję i wyszeptałam mu do ucha wszystko, co miałam jeszcze do
powiedzenia w jednym słowie:
-Dziękuję.
Po tym staliśmy tam jeszcze przez chwilę, a później ja weszłam do
domu, a on odchodził powolnym krokiem. Obserwowałam to i wcale się z tym
nie kryłam, chciałam zapamiętać człowieka, który zmienił moje
życie.
W pewnym momencie zaczęło dziać się z nim coś niezwykłego… Jego
włosy wydłużyły się i rozjaśniły, zwykłe ubrania powoli zaczęły
wybielać się i łączyć w jedno… Nagle z jego pleców wyrosły wielkie
skrzydła! Ogromne i opierzone jak u orła, tylko że białe. Cała jego
postać lśniła na biało i złoto rozjaśniając mrok dookoła!
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami! On zamachnął skrzydłami,
uniósł do góry i… zniknął.