60141573_2654140144661417_8988883276512886784_n.jpg
Zdzisław Witalewski, w drugim rzędzie, drugi z lewej, bez munduru.

Tak naprawdę na ten artykuł nie miałam żadnego pomysłu. Wiedziałam tylko, że będzie o żołnierzach wyklętych. Na początku miało to być coś w rodzaju przemyśleń, czy niezłomni dobrze robili, ginąć za sprawę Polską. Później miał to być artykuł o tych największych- Rotmistrzu, Ince, Roju, Łupaszce i Nilu. Przez chwilę pojawiła się myśl, aby przeprowadzić parę wywiadów i przedstawić znajomość wiedzy nt. Wyklętych w mojej okolicy. Powzięłam jednak pomysł pójścia do czytelni miejskiej i znalezienia paru książek o żołnierzach. Takim oto sposobem zapraszam was do przeczytania artykułu, o pewnie mało znanym człowieku, o pseudonimie “Zeus”, o człowieku który miał zaledwie trzynaście lat, gdy wybuchła wojna, człowieku który do konspiracji wstąpił “na szybko”, stojąc przed domem, człowieku, który zmarł bardzo niedawno, odznaczony Krzyżem AK, KWP i Partyzanckim. Zapraszam Was na spotkanie z Zdzisławem Witalewskim, ps. Zeus.

Zeus urodził się w 1926 roku w Kamieńsku, dzisiaj jest to województwo łódzkie. Początkowo mieszkali w Radomsku, gdzie do 1937 roku, czyli do momentu śmierci dziadka Zdzisława. Gdy ten zmarła babcia powiedziała rodzicom chłopaka, aby przejęli po nim restaurację. Jak potem mówił Zeus:

“Ojciec szybko wszystko skalkulował i uznał, że może przynieść niezłe zyski.”

W tym czasie budowano tam trasę Śląsk- Warszawa, więc w restauracji stołowali się członkowie ekip budowlanych- złożonych głównie z majstrów i inżynierów- oraz furmanów, którzy załatwiali tam swoje interesy z nimi. W tamtych czasach transport nie odbywał się samochodami, a właśnie furmankami chłopów. Każdy był z tej restauracji zadowolony, a rodzicom Zeusa wiodło się całkiem nieźle.

Kamieńsk nie był (I w sumie do dzisiaj nie jest) dużym miastem, ale miał coś bezcenneg0. Silne tradycje patriotyczne. Wielu mieszkańców brało udział w powstaniu styczniowym. W czerwcu 1863 roku miała miejsce bitwa powstańcza w wojskami carskimi, w odwecie za zaatakowanie ich władze pozbawiły Kamieńsk praw miejskich. W latach 1905-1907 miejscowość stała się jednym z głównych miejsc patriotycznych manifestacji. Ludzie domagali się przywrócenia języka polskiego w szkołach, urzędach. Niszczyli wszystko co carskie, demolowali sklepy państwowe. Tuż po I wojnie światowej w Kamieńsku powstał Dom Ludowy, Kółko Rolnicze, Spółdzielnie spożywcze, wzniesiono pomnik Tadeusza Kościuszki (Który stał się głównym miejscem manifestacji patriotycznych) Bardzo ważną rolę w życiu miasteczka odgrywało harcerstwo, do którego należał również Zdzisław.

Mały Zdzisław Witalewski wraz z matką, Leokadią Witalewską, z domu Sowińską

W końcu nadszedł ten pamiętny wrzesień 1939 roku. Zeus miał wówczas tylko jedenaście lat. To był ciężki czas dla wszystkich. Dzień po wybuchu wojny cały Kamieńsk zbombardowało Luftwaffe. Mieszkańcy nie zginęli, bo w czas uciekli do okolicznych lasów i wiosek. Ocalały również sklep i restauracja rodziców bohatera. Dzień po bombardowaniu Kamieńsk zajęły niemieckie oddziały 1 Dywizji Pancernej. W noc po zajęciu na Nazistów napadł Pułk Strzelców Konnych (Będący w składzie Wołyńskiej Brygady Kawalerii), zadał im bardzo bolesne rany. W odwecie nazajutrz Niemcy rozstrzelali około trzydziestu ludzi. Ponadto każdego napotkanego mężczyznę zabijali na miejscu lub w miejscowej rzeźni, gdzie umierali w męczarniach.

Kamieńsk długo nie czekał. Zaraz na początku okupacji powstały na tych terenach struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Związał się z nimi również ojciec chłopaka. Ich restauracja stała się głównym miejscem dla tworzącego się ZWZ.

Na dołączenie Zeusa do konspiracji nie trzeba było czekać długo. W październiku 1940 roku do jego domu przyszli dwaj koledzy. Mieli do niego sprawę, bardzo ważną, bo nie chcieli mówić z nim w domu. Jednego z nich znał dobrze, był w konspiracji. Zapytali, czy chce dołączyć do dopiero co tworzącej się podziemnej organizacji harcerskiej. Nie wahał się- powiedział tak. Mieli się spotkać za trzy dni i wtedy miał powiedzieć, jaki obiera sobie pseudonim. Krótki i prosty do zapamiętania. Zdecydował, że swój zaczerpnie z mitologii. I tak oto został “Zeusem” (Nie mylić go z Lechosławem Domańskim ps Zeus, znanego z książki Aleksandra Kamińskiego.)

Na czele ich Kamieńskiej organizacji stanął Teodor Gajewski, nauczyciel w stopniu podporucznika. Wrócił on po wybuchu wojny z Tarnowa. Zeus wraz z kolegą zaczęli działać w konspiracji jako łącznicy.

“Jeździliśmy rowerami przez Piaszczyce i Kuchary do agronomówki w Rzejowicach, gdzie przekazywaliśmy meldunki agronomowi, człowieku mieszkającemu samotnie. Kilka domów za agronomówką mieszkał Stanisław Sojczyński, późniejszy “Warszyc’, który zorganizował Podobwód ZWZ Rzejowice i  był jego komendantem; wówczas nosił pseudonim “Zbigniew” (…)” 

Cytat pochodzi z książki Marka A. Koprowskiego, “Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!”

  Ich praca konspiracyjna nie polegała tylko na przenoszeniu meldunków. Zarówno Gajewski, jak i Sojczyński dużą wagę przykładali do samokształcenia. Dostawali książki, z których później zdawali relację przełożonemu. “Zbigniew” uważał, że członkowie Szarych Szeregów są rezerwą kadrową i w przyszłości powinni stać się oficerami.

  Jesienią 1934 roku zorganizowano dla nich kurs podoficerski. Prowadził go pan Kociniak, podoficer zawodowy (“…, zresztą wspaniały człowiek…”- jak mówił później Zeus), a jednym z wykładowców był porucznik Osicki, cywilnie leśniczy i nauczyciel w Gorzędowie, a także specjalista od nadajników radiowych. Parę miesięcy później, w lutym 1944 roku chłopcy ukończyli tą szkołę. Zostali zakwalifikowani na podchorążówkę, ale przygotowania do akcji “Burza” przeszkodziły temu. Obwód AK Radomsko (W którym Sojczyński był zastępcą komendanta i szefem Kedywu) nie zdążył jej zorganizować.

   Ten czas był ciężki dla rodziny Witalewskiego. Jego ojciec został aresztowany wraz z innymi mieszkańcami Kamieńska i zesłany do Oświęcimia. Nigdy nie dowiedzieli się czy Gestapo zorientowało się, że byli związani z konspiracją czy może jednak co innego było tego powodem. Najbardziej prawdopodobnym jest, że aresztowania były rezultatem rywalizacji pomiędzy niemieckim wójtem Kamieńska a komisarzem kontrolującym cały okoliczny teren.

  Komisarz Rychter, pochodzący ze Śląska volksdeutsch (to Niemiec, bądź osoba innej narodowości, uważająca się za obywatela Niemieckiego, tym samym nie posiadająca odpowiednich dokumentów) do samego 1942 roku miał się przyczynić do wyrzucenia minimum dwóch wójtów. Z ich następcą, niejakim Mermerem, tez miał na pieńku. Nieraz odgrażał się, że go wyrzuci. Bała się go cała okolica, nie było osoby, która by go nie znała. Rychter często przychodził do restauracji rodziców Zeusa, gdzie wszystkim pokazywał ile może zjeść i wypić, a ponoć mógł bardzo dużo. Ojciec Zdzisława mówił, że na raz potrafił zjeść pół świni i wypić trzy litry wódki. Było to jednak trochę przesadzone, ale Witalewski na własne oczy widział, jak ten wypił dziesięciolitrową beczułkę piwa. Dla Polaków był on jednak nieszkodliwy. Wójt Mermer, chcąc się na nim zemścić, doniósł do gestapo, że ten zaprasza do siebie Polaków, na wspólne słuchanie radia. Wśród pięciu nadających się do aresztowania znalazł się też Teodor, ojciec Zdzisława. Miesiąc po ich wywiezieniu zatrzymano też komisarza Rychtera. On również trafił do Oświęcimia.

  Nadszedł w końcu jakże upragniony czas. Styczeń 1945 roku. Kamieńsk został wyzwolony spod okupacji. Po dwóch miesiącach zorganizowano gimnazjum imienia Fabianiego w Radomsku, w którym, przed wojną, Zdzisław ukończył klasę pierwszą. Po wojnie podjął naukę na nowo. Podczas wojny uczęszczał na komplety, jednakże żadnego nie ukończył. Jeden komplet trwał zazwyczaj dwa- trzy miesiące i przenoszone je do nowego miejsca. A w innym miejscu zaczynali wszystko od zera. Komplety zostały przerwane całkowicie, gdy syn nauczyciela został aresztowany.

  Zeus do szkoły zazwyczaj dojeżdżał rowerem, gdyż pociągi nie kursowały regularnie. Często wpadał też do babci, która mieszkała przy tej samej ulicy przy której mieszkał do końca swojego życia. Któregoś dnia został zatrzymany przez troje cywilów i zaprowadzony do siedziby UB w Radomsku. Oskarżono go o wyprowadzenie ze szpitala rannego żołnierza NSZ, który po postrzeleniu tam przebywał. Miał go pilnować milicjant, ale gdy trzech partyzantów go zastało to bez żadnego oporu oddał broń i chłopaka. Urząd Bezpieczeństwa był wściekły i za wszelką cenę chciał złapać sprawców. Do Zeusa uczepili się dlatego, że akurat w tym dniu był w szpitalu. Zwykłym przypadkiem. Do klasy z Zeusem chodziła córka dyrektora, tegoż ośrodka. W tym dniu miała oddać mu zeszyt z notatkami, ale, że zapomniała, to w czasie przerwy pojechał z nią na rowerze do domu, który się mieścił na terenie szpitala.  Ktoś go znał i doniósł na niego UB. Po trzech godzinach go zwolnili. Było jednak jedno ale. Musieli obserwować Zeusa dużo dłużej. Wypytywali go o szczegóły tego gdzie był. Wiedzieli nawet, że był w tym dniu w bramie za magistratem- autentycznie tam był, kupował sery dla matki do restauracji. Dopiero po wyjaśnieniu tego został zwolniony.

  Spokój nie trwał długo. Po jakimś czasie znowu go aresztowali. Złapali go na stacji w Radomsku, czterech ubowców. Ich dowódca nie potrafił się poprawnie wypowiedzieć. Przyprowadzili go do urzędu i kazali zaczekać. Po chwili patrol UB przyprowadził młodego chłopaka, chodzącego do tej samej szkoły. Zapytał go czemu jego też zatrzymali, a ten powiedział, że to przez niego. Gdy Witalewskiego wyprowadzili z poczekalni, to ten sam mężczyzna powiedział:

“Ten głupi Witaleszczak, dał się złapać jakiemuś strupowi w trepach”

  Ten “strup w trepach” usłyszał to i wrócił po niego. Wezwali go wcześniej na przesłuchanie, po którym go wypuścili. Witalewskiego zatrzymali jednak dłużej  W końcu zaczęło się mu nudzić, no bo ileż można? Ogłoszono w urzędzie alarm, jakieś zamieszki. Na miejscu nie zostało ich wiele. Przyszedł po niego oficer dyżurny i zaprowadził do śledczego. Zostawił go, każąc przy tym porucznikowi sporządzić raport z przeprowadzonego śledztwa. Ów śledczy nakazał mu usiąść i… i o nim zapomniał. Pisał sobie coś, co jakiś czas wypalając papierosa. Po jakimś czasie, przez zapach, palący wówczas Witalewski poprosił czy może i on zapalić. Zdziwiony ubek zapytał go czy pali, a po potwierdzeniu wyciągnął paczkę, aby go poczęstować jednym. Zdzisław podziękował i odrzekł, że ma swoje. Jeszcze bardziej zdziwiony śledczy zapytał go, że jak się stało, że mu ich nie zabrali. Zeus pokazał trzy papierosy schowane w kieszonce. Po tym pozwolił mu zapalić i znów wrócił do swoich zajęć.

  Po parogodzinnej odsiadce, około północy Zdzisław ponowił swoją prośbę o zwolnienie do domu. Porucznik był spokojny. Wyciągnął papierosa, poczęstował Zeusa i opanowanym tonem zapytał się czy go zna. Witalewski zgodnie z prawdą powiedział, że twarz skądś kojarzy, ale przypomnieć sobie nie może skąd. Stwierdził, że lepiej będzie, gdy tak pozostanie. Jeśli myśleliście, że Porucznik go zwolnił, to jesteście w wielkim błędzie. Zapewnił go tylko, że zdąży na pierwszy poranny pociąg. I słowa dotrzymał. Zeus pojechał do Kamieńska, aby uspokoić strwożoną matkę, a na drugi dzień wrócił do szkoły.

Młody Zdzisław Witalewski

“Teraz może być już tylko lepiej”- jak mówi piosenka Michała Bajora. Ale piosenka to nie życie. Idealnym tego przykładem jest to, co stało się dwa tygodnie po zatrzymaniu Zdzisława. W nocy 1 maja 1945 roku pod ich dom podjechało UB. Tak się niefortunnie zdarzyło, że nocował u nich kolega Zeusa, będący wciąż w konspiracji. Miał zostać przerzucony w bezpieczniejsze miejsce. Ubecy zaczęli wzywać do otwarcia drzwi, a chłopcy zbierali się do ucieczki. Matka chłopaka kazała im zaczekać, aby mogła się ubrać. Chłopcy wyskoczyli przez okno na podwórko. Witalewski był zaledwie w koszuli nocnej, a Janek, ten jego kolega, w samej koszulce i majtkach. Akcja była szybka. Przez płot przeskoczyli na podwórko sąsiada, a stamtąd biegiem w stronę Kamieńskiej targowicy. Ucieczka nie mogła być spokojna. Usłyszeli po rosyjsku rozkaz, aby się zatrzymali. Po chwili zostały w ich stronę oddane dwie serie z pepeszy. Nie przestraszyli się, gdyż na taką odległość nie była ona celną bronią. Po zgubieniu pościgu Zeus zaprowadził Janka na melinę z prośbą o przerzucenie go do innego człowieka. Sam udał się do cegielnie w Gorzędowie, w której miał znajomego. Poprosił o możliwość przespania się na jednym z ceglanych pieców. Ten nie zgodził się, aby jego kolega spał w takim miejscu i zabrał go do domu. Nazajutrz poszedł z nim i ulokował go na parę dni w Gorzędowie, u Kazimierza Górnego.

  Jak się później Zdzisław dowiedział, jego matkę w samym szlafroku i pantoflach wzięli  ma pakę wozu. Zostawili ją z żołnierzem. Dom dokładnie przeszukali i zabrali co cenniejsze, głównie ubrania. Matce chłopaka było zimno, więc zapytała jednego z ubowców czy może założyć jasionkę, czyli ciepły płaszcz, a ten jej pozwolił. W samym szlafroku, jasionce i laczkach odwieźli ją do siedziby UB do Piotrkowa. Przetrzymywano ją przez tydzień. Po wszystkim wróciła do domu w tym, w czym ją z niego zabrali.

  Dla Zdzisława pobyt u Kazimierza Górnego był bardzo owocny. Poprzez niego nawiązał kontakt z Konspiracyjnym Wojskiem Polskim, które się dopiero tworzyło. Od wiosny 1945 roku Stanisław Sojczyński, ps. Warszyc, zaczął ponownie powoływać swoich dawnych podkomendnych i nawiązywał kontakt z z oddziałami zbrojnymi, stawiającymi opór komunistom. W oparciu o prowadzony przez niego w czasie wojny I Batalion 27 Pułku Piechoty Armii Krajowej na początku maja tego samego roku utworzył konspiracyjną organizację, która przyjęła nazwę “Manewr”, potem “Walka z Bezprawiem”, a prawie rok później, w styczniu 1946 roku Samodzielna Grupa Konspiracyjna Wojska Polskiego o kryptonimach “Lasy”, “Bory”. Dowódcą kompanii AK na tamtych terenach był Kuśmierak, ps. “Longinus”, jego zastępcą był zaś Wiesław Janusiak, ps. “Struś” (Po okupacji: “Prawdzic”) I w zasadzie to właśnie Janusiak trzymał w ręku cały oddział. Był zaledwie trzy lata starszy od Zeusa, bo w wojsku nie służył, a w KWP miał stopień sierżanta nadany przez Warszyca.

  Kuśmierek kazał Janusiakowi dostarczyć młodego Zdzisława do Lasu Szczukockiego, gdzie stacjonował niewielki oddział KWP. Poszedł tam z konkretną misją: ” Pójdziesz tam i weźmiesz tę grupę za mordę, bo oni mi się coś nie podobają”, takie słowa przekazał mu “Prawdzic” Miał być to jedenastoosobowy oddział, ale gdy Zeus dotarl to zastał tylko siedmiu chłopaków, reszta się ulotniła. Nie byli zaradni, zamiast postarać się o jakiś szałas oni spali pod krzakami na wykonanych ze świerkowych gałęzi legowiskach. Parę tygodni starczyło, aby Witalewski wyrobił sobie o nich niezbyt pochlebną opinię. Byli niby zwykłą bandą, a nie partyzanckim oddziałem. Na czele tejże bandy stał herszt o nazwisku Dąbrowski. Już na początku Zdzisław usłyszał, że to nieciekawa postać i, że jest zdolny do wszystkiego. A odkąd dowiedział się, że to Zeus miał być dowódcą, to krzywo na niego patrzył.

  “Starałem się wszystkich traktować jednakowo i nikogo nie wyróżniać”- mówił po latach Witalewski. Po pewnym czasie do jego oddziału dołączył Tadek Biały, kolega Zeusa jeszcze z czasów AK. Należał on wcześniej do tego oddziału, ale się ulotnił. Gdy usłyszał kto został do niego skierowany, to stwierdził, że wróci. Od razu powiedział Zdzisławowi, aby się stąd zabierał. Powiedział mu też, że słyszał jak Dąbrowski wygadywał pod jego adresem różne uwagi, z których wynikało, że musi uważać, aby ktoś mu w nocy nie poderżnął gardła. Gdy następnego dnia do oddziału przyjechali Kuśmierek i Janusiak na wizytację, to Witalewski dokładnie opisał im całą sytuację. Kuśmierak bardzo się zdenerwował i powiedział Janusiakowi, że trzeba ten oddział rozwiązać, bo inaczej będą z tego same nieszczęścia. Tak też się stało. Wszyscy zostali wysłani na Śląsk, aby tam się zameldować, a później zniknąć z pola widzenia KWP.

  Zdzisław też chciał wyjechać na Śląsk i zakończyć działalność konspiracyjną. W odpowiedzi usłyszał tylko, że jest to niemożliwe, gdyż oddział się mobilizuje, aby wziąć udział w akcji odbicia aresztowanych i przetrzymywanych w obozie ludzi z AK. Kompanią Witalewskiego dowodził Kuśmierak,  a całością zgrupowania Jan Regulko. Dotrzeć do nich, wraz z resztą oddziałów, miał sam Warszyc oraz kompania piotrkowska. Koniarski, dowódca trzeciego plutony w kompani Kuśmierka, wziął Zeusa za swojego zastępcę. Zlecał mu przede wszystkim zabezpieczanie i pełnienie wart.

  Następnego dnia, po dołączeniu do nich trzynastoosobowego oddziału, którego dowódcą był Bonarski, dowódca KWP w Piotrkowie, około południa zostali ostrzelani. Podczas gdy oni wdychali zapachy dochodzące z kuchni polowej to piotrkowski odział UB, wspomagany przez radzieckich doradców oraz oddział KBW nienacka wypalił do nich silny ogień maxima. Byli zdezorientowani, jednak udało się im ogarnąć i finalnie odepchnęli atak. Wzięli nawet kilku jeńców z KBW oraz UB. Rosjanie uciekli. Co się stało z ubowcami?  Zeus nie wiedział, ale żołnierzy KBW odprowadzili na najbliższą stację kolejową. Każdy dostał po pół bochenka chleba i bilet. Gdy tylko przyjechał pociąg, to wsiedli do niego i odjechali.

  Urząd Bezpieczeństwa zmobilizował się i postawił na nogi wszystkie siły i zorganizował za nimi pościg. Dla Zeusa czas ucieczki był czasem, gdy podglądał pracę poszczególnych dowódców. Zawiódł się na wielu, którzy swoją postawą nie zachowywali się odpowiedzialnie wobec swoich żołnierzy. Jeden miał iść do młyna po mąkę, po jakimś czasie wyszedł z niego, stricte mówiąc wynieśli go. Kompletnie pijanego. “Gdyby wtedy UB na nas uderzyło, mielibyśmy poważny problem”- wspominał po latach Witalewski.

  Po akcji w Piotrkowie Trybunalskim, pod koniec czerwca 1945 roku Zdzisław postanowił wyjechać, aby uchronić się przed szukającą go bezpieką na Ziemiach Odzyskanych. Początkowo postanowił, że za cel obierze sobie Wrocław, nie było tam jednak dobrego punktu zaczepienia. Miał tam wprawdzie kilku znajomych, ale wszyscy pracowali w UB. Pomocy by nie odmówili, ale ubowiec to ubowiec i należy trzymać się jak najdalej od niego. Drugim miejscem do którego mógłby się udać było Opole. Tak też zrobił. Gdy był na jakiejś stacji, na której zamówił sobie coś do jedzenia, nie było nigdzie miejsca, więc przysiadł się do niewiele starszego od niego faceta. Po chwili ten zapytał go dokąd jedzie. Zeus zgodnie z prawdą odpowiedział, że do Opola, w poszukiwaniu pracy. Poradził, że może udać się do Gogolina, szukają tam ludzi do roboty w dyrekcji przemysłu wapiennego. Propozycja była dobra, więc przesiadł się do pociągu jadącego w tymże kierunku. Miejscowość ta była odległa od Opola o jakieś dwadzieścia sześć kilometrów. Pod wskazany adres dotarł już po południu, kiedy biura są zamknięte. Portier powiedział mu, żeby przyjechał następnego dnia.

  Myślał czy ma w okolicy jakiś kolegów. Przypomniał sobie o znajomym z Kamieńska, który pracował w jednym z majątków Opolańskich. Nie miał pojęcia gdzie się znajduję, więc na przekór wszystkiemu poszedł na posterunek milicji. Jeden z mniej rozgarniętych milicjantów stwierdził, że taki majątek wcale nie istnieje. Po chwili przyszedł jednak bardziej ogarnięty i wytłumaczył Zdzisławowi, jak powinien tam dojechać.

  Jak poradził, tak też zrobił. Dotarł do znajomego, który się bardzo ucieszył. Nazajutrz zaprzęgł konia i pojechali do Gogolina. Tam Zdzisław bez problemu dostał pracę i mieszkanie. Z zaaklimatyzowaniem się też nie było problemów. W nowej pracy panował nastrój patriotyczny, było paru byłych żołnierzy czy dowódców.

Praca była niemalże idealna. Nowe otoczenie, nowi ludzie, brak zainteresowania UB- to o czym marzył. Z prasy dowiadywał się o pracy podziemia. Jak tylko była jakakolwiek wzmianka o KWP Zeus czuł się źle. Była to jedna z największych organizacji antykomunistycznych. Oczywiście nikomu nie zdradził swojej przeszłości, ale na dłuższą metę trzymanie języka za zębami i pilnowanie każdego pojedynczego słowa może stać się dość trudne. Dyrekcja domyślała się, że jest jednym z członków organizacji niepodległościowej. Nie wiedzieli tylko jakiej. Przed Urzędem Bezpieczeństwa udało mu się ukryć przez długi czas. Ale każdy dobry czas się kończy. W końcu na jaw wyszło dlaczego nie był w centrum zainteresowanie. Ktoś inny był dla nich ważniejszy. Po prostu. W końcu doszło w firmie do aresztowań. Dyrekcja stanowiła “prawdziwą twierdzę” Zrzeszenia Wolności i Niezawisłości. UB samo strzeliło sobie w kolano. Nie przeprowadzili rewizji w biurze, a tam, u jednej z sekretarek, była walizka z dokumentami. Trzema wyrokami śmierci i ulotkami propagandowymi. Te papiery, które były podwójne i potrójne, Witalewski spalił wraz z ów sekretarką. Pan Zdzisław wziął na siebie ciężar wyniesienia papierów z dyrekcji. Udało mu się. Dokumenty ukrył w worku na sztuczne nawozy, a potem w polach, przy drodze osadzonej akacjami.

   Parę następnych dni było spokojnych, ale w końcu aresztowano sekretarkę. Zeus zaczął na nowo niepokoić się o swoje życie. Wypuścili ją po półtora miesiąca. Przyznała, że wypuszczono ją w celu śledzenia dwóch innych ludzi. Zaprzeczyła, aby powiedziała coś bezpiece o Witalewskim, ale to była kwestia czasu. Przerażenie rosło- dwójka aresztowanych dyrektorów została skazana na karę śmierci. Zdzisław postanowił być szybszy. Miał zamiar skorzystać z amnestii, miał zamiar się ujawnić. Procedura ujawnienia wyryła pamiętne znaki w głowie Zeusa, pamiętał je do końca życia. Na samym początku rozmowy doszli z funkcjonariuszem do przekonania, że na ten krok zdecydował się w ostatnim momencie. Dowiedział się jednak, że gdyby UB go aresztowało to dostałby, co najwyżej, najłagodniejszy wyrok. Na komisariacie przesiedział wiele godzin, chcieli go wciągnąć w pomoc przy zabójstwie czterech żołnierzy Armii Czerwonej.

  Witalewski nie był jedynym, który zdecydował się na ujawnienie. Tak jak on postąpiło 518 żołnierzy z KWP.

  Po ujawnieniu pracował dalej w Gogolinie. Tam zastało go powołanie do wojska. Dostał się do kompanii roboczej. Był jednak dobrym sportowcem i z tego tytułu wyjechał do Żar. Interesował się nim Informacja Wojskowa. Nie nim jednym, rzecz jasna. Zdarzyła się również sytuacja w której jeden z jego kolegów, Leszek Wira, stwierdził, że on już tak nie może żyć i chciał się zastrzelić z pistoletu zabranego oficerowi. Witalewski zabrał mu go jednak i opowiedział swoją historię. Wtedy Wir zobaczył, że faktycznie jadą na jednym wózku. Po latach Zeus odwiedził go. Nie miał pracy, bał się wychodzić z mieszkania. Żył z skromnej emerytury ojca.

  Zdzisław Witalewski miał więcej szczęścia. Fakt, słyszał, że “dla bandytów pracy nie ma”, ale miał kolegów w “Cepolu” i to tam dostał zatrudnienie. Podczas pracy był ciągle obserwowany przez Służby Bezpieczeństwa, nigdy jednak go nie aresztowali. Później, w miarę jak grzebał w twórczości funkcjonariuszy UB, to dowiedział się, że ma na swój temat siedem teczek.

  Po przemianach ustrojowych w Polsce Witalewski stał się  jednym z inicjatorów Ogólnokrajowego Związku Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego.

“Początkowo spotkaliśmy się w kilka osób na gruncie prywatnym, opracowaliśmy niezbędne dokumenty i żlożyliśmy wniosek o rejestrację. Później formalnie wybraliśmy władze. (…) Uznaliśmy, że zarząd powinien mieścić się w Radomsku, a nie w Warszawie. (…) To tu KWP powstało. Z tych okolic wywodził się jego założyciel, tu zostały przeprowadzone najbardziej spektakularne akcje.(…)”

-Zdzisław Witalewski, cytat z książki Marka A. Koprowskiego “Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!”

Zdzisław Witalewski jest niewątpliwie jednym z bohaterów Polski, miał swój udział w odzyskaniu pełnej niepodległości. Był człowiekiem cudownym, tak wspominają go jego dzieci i wnuki.

Odszedł do domu Pana 13 września 2018 roku w wieku 92 lat.

Artykuł powstał na podstawie książki pana Marka A. Koprowskiego: “Żołnierze wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!”, zdjęcia dzięki uprzejmości wnuczki pana Zdzisława Witalewskiego.