“Mieć czy być?” – Martyna Grzybicka
Tak naprawdę chciałem jednocześnie mieć i być. Nadszedł moment, kiedy narzucono mi wybór jednego lub drugiego, a ja nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, co będzie bardziej potrzebne w dalszym życiu. Ile plusów zbierze bycie, a ile posiadanie? Ile kłód pod nogi rzuci mi jedna decyzja, kto wie, może zła? Stojąc tu i opowiadając Ci to wszystko, mam obawy. Mam je jak każdy inny człowiek i nie wiem czy zrobię dobrze, kiedy ostatecznie podejmę się odpowiedzi. Boję się, ale chcę stawić temu czoła. Proszę, wysłuchaj mnie.
Już od pierwszych chwil na tym świecie nie było wcale łatwo. Straciłem rodziców, którzy nie tylko ochronili całą Konohę, ale i mnie – swojego syna. Przebici pazurem wariującego lisiego demona, umarli z braku sił. Przedtem jednak ojciec, który był Czwartym Hokage, “wszczepił” mi połowę czakry dziewięcioogoniastego za pomocą nieznanej i potężnej techniki. Drugą część złowrogiej czakry zabrała ze sobą umierająca mama, bowiem to ona była przede mną jinchūrikim Kyūbiego. Kiedy Trzeci Hokage, aktualny przywódca wioski, opowiadał mi tą tragiczną noc, byłem zaskoczony i ledwo co dowierzałem. Dotarł do mnie fakt, że podczas tamtego wydarzenia, po raz pierwszy doznałem czyjejś uwagi powiązanej z miłością. Moi rodzice mnie kochali; gotowi umrzeć, uratowali swoje dziecko, bo byłem dla nich ważną osobą. Wtedy też, jedząc ramen w budce u Ichiraku wraz ze staruszkiem Trzecim, pomyślałem, że pragnę mieć. Chcę posiadać przy sobie tę dwójkę ludzi, którzy spędzili ze mną tak mało czasu, a zdążyli obdarzyć mnie szczerą miłością i oddać przy tym swoje cenne życie.
Kolejne lata jadłem ramen i rozrabiałem. Zajadałem to danie, bo pokochałem je od pierwszej, nabranej łyżki. Psociłem zaś ze względu chęci bycia zauważonym przez ludzi. Przez cały czas omijano mnie szerokim łukiem i patrzono oskarżycielskim, zimnym spojrzeniem. Nie lubiłem tego, albowiem nie dało się lubić tych nienawidzących oczu.
Pewnego razu, siedząc na starej ławce i obserwując górę z wyrytymi twarzami całej czwórki Hokage, obrałem sobie jako marzenie przewyższenie ich. Stanie się przywódcą wioski. Bycie zauważonym i szanowanym jako Naruto Uzumaki – bohater i nadzieja mieszkańców Konohy. Nie niebezpieczny demon, którego należy się bać – przyjaciel.
W wieku, kiedy uczęszczałem do Akademii Ninja, która była podstawą zostania shinobi, poznałem osoby dla których warto było mieć i być. Mistrz Iruka to był mój pierwszy opiekun, który uratował mnie przed pewną śmiercią.
Było popołudnie, a lekcje w szkole niedawno się zakończyły. Szedłem uliczkami wioski ze smutną miną – na egzaminie końcowym nie udało mi się stworzyć dobrego klona.
— Argh! Dlaczego ta głupia technika nie może mi wyjść? – zatrzymałem się, tupiąc nogą o piaszczystą ziemię. Oparłem się plecami o pobliski drewniany płot i wciągając powietrze do płuc, głośno je wypuściłem. Westchnąłem przygnębiony. – Każdemu wyszło poprawnie, tylko nie mnie. Iruka-sensei patrzył się tym okropnym wzrokiem.
Nagle zza zakrętu wyłonił się pan Mizuka – jeden z egzaminatorów. Zauważając mnie, przyśpieszył kroku i po niespełna trzydziestu sekundach znalazł się obok. Oparł się podobnie jak ja o zbitek desek i spojrzał kątem oka w moją stronę z lekkim uśmiechem. Och tak, przybity chłopczyk w pomarańczowym dresie i z goglami na głowie, musi być zapewne radosnym obrazkiem, dattebayo!
— Hej, nie przejmuj się mistrzem Iruką! – powiedział wesoło, chyba jedynie po to, by dodać mi otuchy. – Osobiście myślę, że pokłada w tobie duże nadzieje i dlatego nie był szczęśliwy, kiedy nie powiodło ci się klonowanie. – dodał i zapatrzył się na przedmieścia Konohy, które dzisiejszego dnia tak ładnie się prezentowały. Mieliśmy bowiem wiosnę, a drzewa wiśniowe miały piękne, jasnoróżowe pączki.
— Proszę pana… – odkręciłem głowę w lewy bok i skierowałem ją do góry, by zobaczyć profil Mizukiego. Byłem wciąż przygaszony nieudaną próbą w Akademii. – ja naprawdę chciałem zdać ten egzamin na genina.
— Wiesz, skoro tak ci na nim zależało, a raczej zależy… wyjawię ci pewien sekret.
Nie miałem zielonego pojęcia, że pan Mizuki mnie podpuścił. Zorientowałem się dopiero w chwili, kiedy czytając skradziony zwój z techniką podziału cienia (która swoją drogą szła mi beznadziejnie), zostałem zaatakowany wielkim shurikenem. Szok był tak wielki, że gdyby nie mistrz Iruka, który pojawił się znikąd i osłonił mnie swoim ciałem, byłbym martwy. W jego plecy wbił się boleśnie jeden z ostrych zakończeń broni, z ust popłynęła stróżka krwi, a na twarzy dostrzegłem ból. Jednak moje zdziwienie spowodowane zdradą egzaminatora, lecącą bronią czy poświęceniem Iruki, zmalało w momencie usłyszenia tego jednego zdania, które zostało wypowiedziane z ust senseia.
— Przepraszam Naruto, że nie potrafiłem cię zrozumieć. – wyszeptał.
Od tamtego pamiętnego dnia moim celem była chęć obrony mistrza i jak się później okazało, przyszłej drużyny siódmej, do której przyszło mi należeć. Chciałem dla nich wszystkich być dobrym człowiekiem, który gotów jest poświęcić własne życie, by tylko nie spadł im włos z głowy.
Tym, co łaknąłem mieć… była siła. Sasuke Uchiha będący drugim chłopakiem w trzyosobowej drużynie, posiadał przekazywanego w jego rodzinie sharingana. Oprócz tego w szkole miał najlepsze wyniki praktycznie ze wszystkiego. Pragnienie posiadania czegoś mojego, czym dorównałbym przyjacielowi jak i rywalowi zrodziło się w chwili, kiedy Sasuke otworzył mi oczy na przestanie bycia tchórzem.
Pierwsza misja – ochrona osoby, którą mieliśmy bezpiecznie eskortować z Konohy do jej rodzinnej wioski. Po przejściu około kilometra, natknęliśmy się na wrogów utrudniających nam drogę. Każdy z nas chronił zleceniodawcę na miarę swoich sił. Dlaczego więc ja skończyłem jak skończyłem… Przerażony i niewiedzący co robić. Rwałem się by walczyć, a nie potrafiłem. Ciało nie było gotowe, a człowiekiem, który ochronił mnie przed śmiercią był on – Sasuke.
— Nie nadajesz się na mojego rywala, tchórzliwy kocie. – odparł, spoglądając się na mnie z litością malującą się w jego hebanowych oczach.
Po tych słowach coś we mnie pękło, ustępując czemuś nowemu i nieznanemu. Myślę, że były to narodziny chęci do trenowania, do stania się lepszym i bardziej zdeterminowanym. Do niepoddawania się i dążenia w dorównaniu sile Sasuke, a potem pobiciu jej. Dzięki niemu – rywalowi i przyjacielowi, zrozumiałem, że pragnę być u jego boku. A chcąc przy nim być, muszę wziąć się za siebie i walczyć. Jakkolwiek nie byłoby ciężko – tak właśnie postanowiłem.
Następne wydarzenia wyglądały następująco: dokończenie misji i zdanie trzech etapów na zostanie chūninem. Podczas kolejnej konkurencji odbyłem walkę z Nejim Hyūgą – posiadaczem byakugana.
Do pewnego momentu myślałem, że uda mi się walczyć z nim bez pomocy dziewięcioogoniastego, jednak przeliczyłem się. Użytkownik byakugana był naprawdę silny i każdy cios, który został w niego wymierzony, zakończył się fiaskiem. Chłopak był tak zapatrzony w słowa swojego klanu mówiące, że przeznaczenia nie można zmienić. Nie potrafiłem słuchać tych bzdur i zdenerwowany, postanowiłem użyć czakry lisiego demona. Nie myśl sobie o mnie źle – nie chciałem zabić Neji’ego. Moja siła nie była wystarczająco wielka bym mógł się z nim równać. Opanowałem podział cienia lepiej niż mogłoby się wydawać, ale chłopak nie był głupi. Był geniuszem. Aktualnie mówił głupoty, ale naprawdę nim był.
— Chcę byś wreszcie otworzył oczy na prawdę! – krzyknąłem pełny determinacji, cały zezłoszczony, a pomarańczowo-czerwona czakra Kyūbiego roztaczała się wokół mojego ciała. Hardo patrząc na szatyna stojącego trzydzieści metrów naprzeciw mnie, z każdym wypowiedzianym słowem, stawiałem krok w jego stronę. – Oczywistym jest, że nie jestem geniuszem tak jak ty, ale wiem, że to, co mówisz jest kompletną brednią.
— Nawet nie masz pojęć-… – zaczął głośno z kamienną twarzą i oczami tak zimnymi, że moje przypuszczenia tylko się utwierdziły. Był tak samo niezrozumiany i samotny jak ja przez te wszystkie lata.
— Nie mam pojęcia o tym jak było ci ciężko? Jak coś narzucane było ci od młodości? – przerwałem mu i zapytałem nieco ciszej niż chciałem. Na moją twarz wstąpił smutek, a powracające wspomnienia niekontrolowanie powróciły .
Obarczające spojrzenia ludzi. Brak przyjaciół. Masa osób pragnących mojej śmierci. Samotność.
— Posłuchaj Neji. – kontynuowałem. Nabrałem sił, by odgonić złe myśli i pozwolić na nowo napełnić się determinacją oraz pewnością co do swoich słów. – Kiedy tylko dane mi będzie spełnić marzenie zostania Hokage – zmienię twój klan. Wypuszczając powietrze z ust, przybrałem bojową postawę. – Nie wiem czy będzie to łatwe, ale będę człowiekiem, który podejmie się tego. – z wyrażającą pewność siebie twarzą, zacząłem biec na słuchającego mnie chłopaka. – A jeśli nie mogę zacząć teraz, chociaż ty to zrób! Otwórz te swoje cholerne oczy i zobacz, że masz prawo wyboru, dattebayo! – krzyknąłem głośno, by mnie usłyszano, a tłum siedzący na arenie nagle zamarł.
Biegnąc wprost na zszokowanego rówieśnika, serce biło mi jak oszalałe, a w głowie krążyła myśl czy wreszcie zrozumiał. Dzieląc swoją czakrę na dwadzieścia klonów, miałem zamiar zaatakować zaskoczonego szatyna. Ten jednak, w ułamku sekundy, “obudził” się i używając rotacyjnego pola czakry, zaczął się kręcić. Moje kopie nie potrafiły przebić się przez jego obronę i szybko znikały w kłębach dymu.
— Naruto… – rzekł poważnie, zatrzymując technikę. Uśmiech na jego twarzy można było porównać do tych okropnych, które mają tylko złe postacie. – nie pouczaj mnie, skoro sam jesteś słaby i masz tak nierealne marzenia.
Widziałem to. Hyūga Neji miał smutne i zagubione oczy. Fałszywy śmiech nie był stuprocentową tarczą tak jak niesamowita obrona, której się nauczył. Możliwe, że w końcu pojął sens moich słów.
Postanowiłem. Jeśli teraz tego nie zrobię, dobrze wiem, że drugiej szansy nie dostanę. Ani ja, ani on.
Siedziałem na gałęzi potężnego drzewa, które znajdowało się na arenie i obserwowałem z daleka przeciwnika. Byłem gotowy do ataku. Mój klon, wydostając się spod ziemi, na której stał Neji, z czakrą moją i Kyūbiego złapał kostki szatyna. Wtem zeskoczyłem z drzewa i szybko znajdując się obok przeciwnika, uderzyłem go pięścią prosto w lewy policzek.
Walkę wygrałem, a Neji, z tego co podsłyszałem, od tamtej chwili chciał mieć prawo wyboru przeznaczenia.
Ostatnią, tragiczną historią była wieść, że Sasuke uciekł z wioski w poszukiwaniu mocy. Od Sakury dowiedziałem się, że podczas drugiego etapu na chūnina, chłopak dostał Przeklętą Pieczęć od Orochimaru.
Posłuchaj, to nie było dla mnie łatwe. Wcale, a wcale nie chciałem usłyszeć tego, że mój przyjaciel uciekł z rodzinnej wioski i nic mi nie powiedział. Nie chciałem go stracić – to dzięki niemu walczę każdego dnia o większą moc. To z jego powodu trenuję z mistrzem Jiraiyą kolejną potężną technikę, którą jest rasengan. Kiedy tylko to usłyszałem, wiedziałem, że należy sprowadzić go z powrotem. Jak się później okazało, Hokage pozwolił udać mi się na misję odnalezienia i nawrócenia przyjaciela. Dodatkowo ruszył ze mną Kakashi-sensei, który był liderem drużyny siódmej i różowowłosa Sakura, bo także do niej należała.
Jedyne co pamiętam, kiedy udało mi się dogonić czarnowłosego, to słowa, że nie chce być już z niczym ani z nikim powiązany. Nie ma zamiaru ciągnąć dalej naszej przyjaźni, bo nie potrafiłby posiąść szukanej, potężnej mocy. Między wierszami wyczytałem, że moja obecność dawała mu radość i spędzenie chwil z naszą grupą, było czymś dobrym w jego życiu.
Strasznie bolał mnie fakt, że dopiero teraz zauważyłem jego przesiąknięte mrokiem oczy. Stojąc na przeciwko mnie – on będący po przemianie dzięki Przeklętej Pieczęci, a ja w formie lisiego demona z trzema ogonami na dziewięć możliwych – dał mi do zrozumienia tę smutną prawdę. Dopiero teraz mogłem zdać sobie sprawę, że Sasuke Uchiha też nie miał dobrego dzieciństwa. W środku był równie samotny i smutny jak ja przed poznaniem przyjaciół. Dlatego tak zależało mi, by do nas powrócił – chciałem pokazać mu, że zawsze dla niego jestem; podczas wspólnych treningów, misji czy rywalizacji. Zawsze.
Może nie byłem, ale jestem i będę. Jeśli nie ramię w ramię to gdzieś myślami, ale będę, Sasuke.
Nie dane jest mi zobaczyć przyszłość. Mam mnóstwo obaw i pytań co do samego siebie. Nie wiem czy stanę się silny czy po drodze zwątpię w mój cel oraz marzenie i poddam się.
Czy opanuję moc dziewięcioogoniastego?
Czy zostanę Hokage i ochronię mistrza Irukę, resztę moich przyjaciół i całą Konohę przed licznymi niebezpieczeństwami?
Czy Sasuke zobaczy we mnie swojego godnego rywala, kiedy tylko stanę się silniejszy?
Czy Neji po moich słowach naprawdę uwolni się od narzuconego przeznaczenia jego klanu?
Czy uda mi się sprowadzić przyjaciela z powrotem do wioski?
Kazano mi wybrać: mieć czy być?, a ja wciąż nie wiem. Mam wątpliwości, choć z tyłu mojej głowy słyszę cichy szept, by wybrać być. Dlaczego być? – pytam sam siebie. Niewyraźnie słyszę odpowiedź mówiącą, że jeśli chcę mieć, powinienem być. Bycie jest podstawą, posiadanie niekoniecznie. A ty? Co byś wybrał/a, jeśli to ja postawiłbym przed tobą pytanie brzmiące następująco: “mieć czy być?”