Są takie produkcje, po których nie można spać, poruszające jakieś struny w duszy człowieka, sprawiające, że ukradkiem wycieramy uronioną łzę.
„Niemożliwe”
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że „Niemożliwe” („Lo Imposible”) należy do kina europejskiego. Nie chciałabym, aby tę produkcję wrzucono do szufladki z napisem „amerykański film”. Amerykański film kojarzy się obecnie źle. Kojarzy się z tandetą, efekciarstwem i nierzadko grą aktorską na poziomie jasełka z przedszkola. W tej produkcji „amerykańscy” są jedynie aktorzy. Reżyserią obrazu zajął się Juan Antonio Bayona, a scenariusz napisał Sergio G. Sánchez.
Film „Niemożliwe” pierwszy raz miałam okazję obejrzeć u znajomych rodziców, którzy z zachwytem włączyli nam nagranie – nie byłam wtedy zachwycona. Myślałam „kolejny film katastroficzny”. Nie mogłam pomylić się bardziej. Niech nikt nie sugeruje się metką „film katastroficzny” przypiętą do tego obrazu. To jest film o ludziach, o ich dramacie, ale jednocześnie o cudzie.
„Niemożliwe” ukazuje opartą na prawdziwych wydarzeniach historię holenderskiej rodziny, która na wakacjach w jednym z tajlandzkich kurortów pada ofiarą fali tsunami. To tragiczne wydarzenie z 2004 roku wstrząsnęło całym światem, nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co faktycznie przeżyli ludzie, którym udało ocalić się z tego koszmaru.
Wraz z uderzeniem pierwszej fali, rodzina zostaje rozdzielona. Rodzice oraz troje ich synów musi odnaleźć się nawzajem, nie mając nawet pewności, czy pozostali przeżyli. Realizm z jakim została przedstawiona scena zalania to moim zdaniem największy atut filmu. Niesamowite efekty specjalne w połączeniu z bardzo dobrą gra aktorką, nawet najmłodszych członków obsady, wywołują gęsią skórkę. Wszystko jest dopracowane – charakteryzacja, piękne zdjęcia, muzyka.
Poza stroną techniczną film urzeka opowiedzianą historią. Losy Marii, Henry’ego, Lucasa, Thomasa i Simona są dowodem na istnienie cudów, są też dowodem na to, że istnieją wspaniali ludzie. Nie chcę zdradzać szczegółów ich historii – chciałbym, aby każdy, kto poświęci swoje 114 min na seans, przeżył go tak, jak ja za pierwszym razem.
„Kwiat Pustyni”
Kolejny obraz oparty na faktach. Wstrząs kulturowy po seansie utrzymywał się u mnie przez następnych kilka dni. Waris Dirie (Liya Kebede) ucieka z domu i z somalijskiej pustyni trafia do wielkiego miasta, gdzie zostaje modelką. Po takim opisie nikt nie spodziewa się niczego nadzwyczajnego. Problematyka tego filmu jest jednak dużo głębsza. Oparta na książce o tym samym tytule produkcja to manifest obrońców praw człowieka. Waris Dirie była pierwszą kobietą, która publicznie poruszyła temat obrzezania kobiet. Została ambasadorką ONZ walczącą o zakazanie tego barbarzyńskiego rytuału. Scena, w której Waris udziela przełomowego wywiadu jest przerywana ujęciami wspomnień okaleczenia 3 letniej modelki. Po zakończeniu opowiadania swojej historii, kobieta bez słowa wychodzi z pokoju i widzimy płaczącą dziennikarkę. Jest to według mnie jedna z piękniejszych chwil ciszy.
„Melancholia”
Filmy pana Larsa von Triera są bardzo specyficznymi obrazami. Można je kochać lub nienawidzić, ale na pewno nie przejdzie się obok nich obojętnie. Już oglądając „Tańcząc w ciemnościach” przeżywałam rozmaite emocje, jednak to „Melancholia” wstrząsnęła mną jak żaden film do tej pory. Fabuła składa się z dwóch części. Pierwszej – nieco nużącej (co jest tu wielkim atutem i wpływa na późniejszy odbiór filmu jako całości), która ukazuje studium psychiczne Justine (Kirsten Dunst), oraz drugiej – ukazującej skrajnie różne stany sióstr, związane z nadchodzącym końcem świata. Dla kogoś, kto nigdy nie rozmyślał nad życiem i śmiercią i kto nie interesuje się psychiką ludzi – „Melancholia” będzie całkowicie niezrozumiała i zwyczajnie nudna. We mnie obraz ten wywołał bardzo silny niepokój, jest to zasługa również muzyki. Musiałam się wręcz „przełączyć” na coś weselszego, by wyrwać się z otępienia. Rzadko kiedy film może aż tak zmusić do refleksji, choć by je odkryć, potrzeba pewnej wrażliwości.
„Marzyciel”
Historia powstania sztuki „Piotruś Pan” oraz przybliżająca sylwetkę pisarza Jamesa Barriego z bardzo dobrą rolą Johnnego Deppa. Muzyka pana Jana Kaczmarka nagrodzona Oscarem. Film za każdym razem wzrusza mnie tak samo, szczególnie scena wkroczenia pani Sylvii Davies do „Nibylandii”. Piękna, ciepła, subtelna opowieść z bogatą metaforyką, którą dostrzegamy w historii „wiecznego chłopca”.
To tylko mała cząstka tego, co mnie poruszyło, chciałam jednak pokazać produkcje, które być może ktoś dopiero odkryje, które ktoś dołączy do swojego katalogu kina emocjonalnego, może zainspirowałam kogoś do poszukiwania własnych wzruszeń.
Komentarze ( )