My, ludzie XXI wieku stajemy się mutantami, dżokerami, do których na zawsze przyrosła plastikowa, sztuczna, fałszywa maska. Jesteśmy tworami, które kiedyś były normalne, miały serce, wrażliwość, rozum, nie udawały nikogo. Teraz jesteśmy obojętni. Ludzie pękają, poddają się, a my przechodzimy obok i udajemy, że nie widzimy, że nie wiemy, o co chodzi, że to nie przez nas, że to, że tamto… i tak przez wiele lat, aż do naszego ostatniego dnia…

Jestem wulkanem. Duszę się. Wszystko się we mnie kotłuje. Nie daję już rady. Ile można żyć wśród tych wszystkich, obłudnych potworów? Cicha, bezbronna istota, bez własnego zdania, bez własnego ,,ja’’. Należąca do szarej masy, jaką są ludzie. Boję się, boję się ich. Na samą myśl, że mam się do kogoś zbliżyć, komuś zaufać, wybucham. Wybucham płaczem, wpadam w histerię – nie, nie taką prawdziwą, taką wewnętrzną. Rozumiesz? Wiesz, jak to jest? Gdy dusisz wszystko w sobie, od wielu, wielu lat, a potem ktoś robi taką w tobie malutką, niewidoczną dziurkę – nadzieję, nadzieję na lepsze dziś, jutro, pojutrze, całe życie… a potem już wszystko się wali jak kostki domina. Zostawia Cię. ,,Radź sobie sama. To twoje życie. Co mnie ma to obchodzić?’’  Kiedy uzewnętrzniasz swoje emocje, mówią, że chcesz zwrócić na siebie uwagę, a ty… ty tylko szukasz pomocy. Nie wiesz nawet gdzie. Gdzie znajdziesz osobę, która Ciebie zrozumie… Ja też nie wiem. Już przestałam jej szukać. Nie warto.

Mówią, że nadzieja umiera ostatnia, a co, jeśli ja ją już straciłam? Co to znaczy?…czy to… czy ja…Umarłam? Nie, to niemożliwe, żyję, czuję, cierpię.  Życie nauczyło mnie zbytnio do niej się nie przywiązywać. Jest okrutna i próżna, wolna od skrupułów. Ale podobno jest w każdym z nas. A jak jest z tobą? Wierzysz, ufasz? Boisz się? Naprawdę? Mówią Ci, że to fobia, że depresja? Bzdura, nie słuchaj ich. To jest forma samoobrony.

Cisza, długa i głucha, każdy czeka, ty najbardziej, wiesz, że to ,, cisza przed burzą’’. Czekasz na ten gwałtowny wybuch, a potem długi czas rekonwalescencji. Dobrze nie będzie, nigdy. Po tym wszystkim? Życie się nie ułoży, nie będzie już łatwe, proste i przyjemne. Nie będzie tak jak dawniej. Stracić wszystkich, wszystkich w jednej chwili. Być samym jak palec wśród 7 miliardów ludzi i 14 miliardów twarzy. Nikt nie wie, co to znaczy.

Ta dwulicowość, fałsz, po co? Na co ? Udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, by spodobać się komuś, kto robi to samo. Ukrywamy prawdę, by być idealnym. Zabijamy własne ja, doprowadzamy do własnego wewnętrznego samobójstwa. Podobno życie jest za krótkie, żeby się nad sobą użalać. Trzeba albo zająć się życiem, albo umieraniem. Ale można funkcjonować w kłamstwie? W lawie parzącej, gorącej wyrządzającej ból i krzywdę.  Jak to zrobić?

Dla mnie coś jest czarne bądź białe. Albo coś jest prawdą albo kłamstwem. Albo ktoś jest dobry albo zły. Nie żyję iluzją, że ktoś mnie nie oszuka, bądź dotrzyma słowa. Moja mama zawsze powtarzała: Uwierz mi, istnieje wiele odcieni szarości, a świat to nie zajęcia, które można tylko zaliczyć albo oblać. Zacznij żyć. Zacznij ufać.

Pewnego razu posłuchałam jej rady, spróbowałam i… wybuchłam. Nigdy więcej już tego nie zrobię.  Co za absurd. Rozpacz z powodu przeklętych nadziei, przeklętych marzeń i oczekiwań.

My, ludzie XXI wieku stajemy się mutantami, dżokerami, do których na zawsze przyrosła plastikowa, sztuczna, fałszywa maska. Jesteśmy tworami, które kiedyś były normalne, miały serce, wrażliwość, rozum, nie udawały nikogo. Teraz jesteśmy obojętni. Ludzie pękają, poddają się, a my przechodzimy obok i udajemy, że nie widzimy, że nie wiemy, o co chodzi, że to nie przez nas, że to, że tamto… i tak przez wiele lat, aż do naszego ostatniego dnia… Wtedy uświadamiamy sobie, jak dużo przegraliśmy, ale nie możemy nic zmienić. Za późno.

Nikogo nie można zmusić do przyjęcia pomocy, ale czy teraz sytuacje tego wymagają? Nikt po sobie nie daje tego poznać, zachowujemy się normalnie, ale każdy, każdy, k-a-ż-d-y potrzebuje kiedyś wsparcia.  Nasze społeczeństwo jest chore, a świat zepsuty. Umieramy, bo się poddajemy, mamy dość bólu. Ranimy siebie wzajemnie, by utopić nasze wewnętrzne potwory. Chory świat wartości, chore spostrzeżenia, chore wszystko.

Wiem, kiedy zamilknę, kiedy wszystko się ustabilizuje, kiedy się zatrzyma i przestanie już wrzeć… Muszę załatać wszystkie dziury, wybudować wokół siebie mur. Nie zbliżaj się do mnie, nie śmiej nawet oddychać moim powietrzem. Odejdź! Ja Ciebie nie zranię, ani ty mnie, ja Ciebie nie oszukam, ani ty nie dostaniesz takiej szansy. Myślę, że to dobry układ… A ty, co o tym sądzisz?

Problem leczę problemem. Brzmi absurdalnie. Ale tak wygląda rzeczywistość. Im słabsi jesteśmy, tym silniejszych udajemy. Nie rozumiesz mnie? Wiem o tym. Jestem zmienna? Nic nowego, jestem w końcu wulkanem.

Chciałabym naprawić wszystko, znaleźć magiczne lekarstwo. Moglibyśmy się nauczyć kochać, a nie nienawidzić. Brać i dawać jeszcze więcej, dzielić się, pomagać. To takie trudne? Kiedyś ludzie tak potrafili funkcjonować. Myślisz, że jest to teraz możliwe? Jak to zrobić? Jak dać do zrozumienia, że trzeba chronić ludzi przed wybuchami, że dobro szczegółu wpływa na dobro ogółu, że warto ? Jak?! Jak?! Jak?!