Bilety na ten koncert rozeszły się w bardzo szybkim tempie, czemu chyba nie można się dziwić. Dlatego też żadnym zaskoczeniem nie była dla mnie frekwencja po przybyciu do klubu. Muzycy nie pojawili się na scenie zbyt prędko, jednak chwila oczekiwania nie wpłynęła negatywnie na odbiór.
Pierwszymi zagranymi utworami były oczywiście nowości z wydanej 6 listopada 2014 roku płyty pt. ,,Mamut’’. Nowy album braci Waglewskich, często określanych po prostu jako duet hip-hopowy, był dla wszystkich wielką niespodzianką. Nie da się go zamknąć w jednym gatunku, czy opisać jako utrzymany w konkretnej stylistyce, jest to eksperyment wychodzący ponad wszystkie kategorie.
Duet ze wspaniałą lekkością podróżuje od jednego pomysłowego konceptu do drugiego, co jest wielkim plusem i oznacza tylko jedno- prawdziwy rozwój artystyczny. Za tę elastyczność i nowatorstwo można ich tylko cenić. Zazwyczaj w ekstremalnie oryginalnych połączeniach muzycznych umyka gdzieś sens utworów, teksty zostają zepchnięte na drugi plan, przez to treść bardzo ubożeje. W tym wypadku nie ma o tym mowy. Wszystko jest przemyślane w każdym stopniu. Teksty są świetne, niedosłowne i niebanalne- jak zwykle zresztą. Miło było obserwować część publiczności, która śpiewała je razem z Fiszem, wczuwając się w ten oryginalny klimat, czy podczas piosenek melodyjnych i wręcz tanecznych jak Pył, czy tych bardziej nastrojowych jak Wróć i Zemsta. W tych tekstach jest duża wrażliwość, jakaś nieokreślona tęsknota za czymś wielkim i marzenia. W wykonaniu utworu Wojna bardzo brakowało mi głosu genialnej Kasi Nosowskiej, który bardzo wiele mu dodaje.
Na koncercie pojawiły się głównie piosenki z nowej płyty, jednak artyści pozwolili sobie wpleść również kilka starszych- Zwierzę bez nogi z 2011 roku, czy oldschoolowy Heavi Metal z roku 2008. Zostały jednak one zdominowane przez te z ,,Mamuta’’, różniące się od siebie wszystkim, a jednak składające się w jakąś jasną całość, do której tamte nie mogły się już dopasować. Po skończonym koncercie i kolejnych bisach artyści nie uciekli jak najszybciej od ludzi, lecz sami zeszli ze sceny w tłum. Choć wyglądali na zmęczonych, witali się ze wszystkimi, przyjmowali gratulacje i wysłuchiwali zachwytów nad perfekcyjnością nowego albumu, jednocześnie podpisując się na plakatach i płytach. Ta ich otwartość zrobiła na mnie duże wrażenie, bo choć wydaje się czymś zwyczajnym, nie jest często spotykana wśród muzyków. Koncert był świetną okazją do bliższego przyjrzenia się nowemu eksperymentowi braci Waglewskich, a przede wszystkim prowokował pytanie, czym jeszcze mogą nas zaskoczyć.
Komentarze ( )