Islamscy fanatycy niszczą i rabują starożytne zabytki w Iraku i Syrii, bo tak ich zdaniem „nakazuje Allah”. Zabytki te, to wielowiekowy dorobek ludzkości i pozostałości ze starożytnej Mezopotamii. Czy naprawdę zasady jakiejkolwiek religii nakazują wyznawcom niszczenie dziedzictwa kulturowego? Co stoi za tym barbarzyństwem?
Wszystkie obiekty religijne, które były lub są przedmiotem czci, a stoją w sprzeczności z wizją islamu (dodajmy tu – specyficznie interpretowanego islamu), czyli na przykład piramidy, grobowce – to szczątki idoli poprzednich epok, które były czczone zamiast Allaha. Fanatycy ISIS uważają, że przed ich religią nic nie istniało. Nie było kultury, ani historii.
W imię takich twierdzeń zniszczyli m.in.:
– posągi z muzeum w mieście Mosul,
– spalili bibliotekę z ok. 10 tysiącami książek i setkami manuskryptów. Były to bezcenne pamiątki irackiej kultury,
– meczet Khudr z XII w.,
– meczet immama Acon al-Dina,
– kapliczki muzułmańskie, uznając je za herezję,
– obiekty chrześcijańskie.
Zabytki są też ważnym źródłem dochodów tak zwanego państwa islamskiego. Musi ono zdobywać środki na wojnę i jej prowadzenie. Wielu dżihadystów, to ludzie wykształceni, fachowcy. Wiedzą jak pociąć płaskorzeźby czy mozaiki, by nie straciły wartości. Np. pojedyncza tabliczka z pismem klinowym na czarnym rynku antyków osiąga cenę od 500 – 30.000 euro, a jeden posąg nielegalnie sprzedany w Europie to nawet milion dolarów. Pośrednicy przemycają towar do Europy, Azji, Japonii. Handel zapewnia ISIS stały dopływ gotówki.
Wojnie też towarzyszą zniszczenia. W bitwach np. w Aleppo uszkodzono Cytadelę, czy meczet Umajjadów. Także nieislamskie święte miejsca zamienia się na islamskie, utwierdzając w ten sposób wyższość islamu. Jak w mechanizmie każdej ideologii opartej na totalitaryzmie, istotne jest utrzymywanie jednomyślności wyznawców, gdyż nie traktuje się ich jednostkowo, a jako zbiorowość. Demagog musi więc tak przedstawić cel działań, by zbiorowość bezkrytycznie to przyjęła za swoje. Służy temu tworzenie podziału na nasze i obce. Obce najczęściej jest wrogie. Wrogość jest wyjaskrawiona i przedstawiona jako zagrożenie wolności i tożsamości. Wolność (choć paradoksalnie w państwie totalitarnym nie ma wolności), ta specyficzna odmiana wolności wmawiana jest ludziom jako ich niezbywalna potrzeba, jako coś, co dostrzegli TYLKO i wyłącznie właśnie ci przywódcy, którzy (jak mężowie opatrznościowi) pojawili się, by ratować “wybrańców”. Takie myślenie łączy się z pogardą wobec wszystkiego co obce, inne, z oczywistych względów uznawane za “gorsze”. Łatwiej wpajać ludziom nienawiść, niż szacunek. Szacunek wymaga akceptacji różnorodności, a taka postawa w państwie totalitarnym jest niemożliwa. Wszyscy muszą być zuniformizowani, itympodobni jak w wierszu Wisławy Szymborskiej.
Słowa przywódcy ugrupowania fanatycznych „obrońcy wiary” brzmią: „Nie ma żadnego światowego dziedzictwa. To jest nasze dziedzictwo i niewiernym nic do tego.”
Czy będzie inaczej? Nie ma się co łudzić, że pomoże perswazja, czy oburzenie świata.