Wieczór 28 października zapowiadał się bardzo ciekawie. Z niepokojem wyjrzałam za okno. Wśród ciemności zobaczyłam strugi deszczu. Mimo brzydkiej pogody nie otrzymałam informacji o odwołaniu imprezy, w której miałam uczestniczyć razem z moim tatą.
Wszystko zaczęło się od plakatów, które dostrzegłam w centrum Dąbrowy Górniczej. Następnie poszukałam wiadomości o planowanej grze miejskiej. Potem moi rodzice wypełnili formularze zgłoszeniowe. Nie czekałam zbyt długo na odpowiedź. Nasza drużyna otrzymała numer 101. W emailu również dostarczono najważniejsze instrukcje odnośnie gry. Do tego momentu wydawało mi się, że wszystko jest bardzo dobrze przemyślane, zaplanowane i przewidziane.
Terenowa gra miejska „Apokalipsa” zorganizowana była na obszarze „Fabryki po zmroku” czyli byłej fabryki obrabiarek „Defum”. Akcja odbywała się w „przyszłości”, gdzie po wybuchu nuklearnym ludzie zmuszeni byli do walki z mutantami – zombie. Celem rozgrywki było przetrwanie.
Przybyłam na miejsce kwadrans przed czasem. Strażnicy, ubrani w moro, przed wejściem oświadczyli, że uczestników wpuszczają nie wcześniej niż o podanych godzinach. Tutaj zaczyna się problem, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałam. Muszę podać, że moja drużyna oraz kilkadziesiąt innych zaczynała jako ostatnia, bo dopiero o 20:30. Według maila po godzinie 21:00 czynnie uczestniczyć w zdaniach powinny wyłącznie drużyny o najwyższych numerach, między innymi nasza. Okazało się jednak, że liczba uczestników przerosła organizatorów.
Ale do rzeczy. Każdy z uczestników otrzymał legitymację żołnierską, w której po każdym poprawnie wykonanym zadaniu otrzymywał pieczątkę. Były cztery zadania szkoleniowe związane ze sztuką przetrwania i przygotowujące do końcowej misji na skażonym terenie. Na wykonanie zadania każdy uczestnik miał 3 próby.
Pomimo chłodnego wiatru oraz deszczu ilość graczy wciąż nie malała, przez co w kolejkach stało się od 40 minut nawet do półtorej godziny. Wtedy po raz pierwszy pojawiała się u mnie wątpliwość, czy będę miała szansę wejść na radioaktywny teren na właściwą misję. Moje obawy powiększył fakt, że wraz ze mną w kolejce czekały również osoby z wcześniejszych godzin, których już dawno nie powinno tutaj być. Stojąc przede mną, podejmowały one już trzecią próbę, a ja nie mogłam podjąć nawet pierwszej. Spostrzeżeniami podzieliłam się z tatą, który jednak był dobrej myśli. Wykonywałam więc po kolei zadania, zaczynając od bandażowania, potem tor przeszkód, a następnie strzelanie z karabinu. Wszystkie dotychczasowe misje zaliczyłam i przed godziną 23:00 ustawiłam się do ostatniego, szkoleniowego zadania. Przez cały czas dostępna była darmowa gorąca herbata i kawa, a bardzo przemarznięte części ciał można było rozgrzać przy ognisku.
Na koniec zostawiłam sobie zadanie wymyślone przez ekipę z escape room’u z Dąbrowy Górniczej. Niestety, przegraliśmy walkę z długą kolejką. Była godzina 23:20, kiedy mój ojciec również stracił nadzieję na podjęcie próby wykonania najważniejszej misji, do której przez cały czas się przygotowywaliśmy. Na zadane przeze mnie pytanie organizatorzy ze spokojem oświadczyli, że z kolejki, w której znajdowało się kilkanaście grup, na misję wejdą co najwyżej 2 ekipy. Wróciłam do domu zziębnięta i mokra z poczuciem niedosytu, że ominęła mnie główna zabawa.
Oceniając całokształt imprezy, na wyróżnienie zasługuje sam pomysł, lecz stwierdzam, że realizacja przerosła organizatorów, prawdopodobnie z powodu tak dużej ilości uczestników. Mam nadzieję, że w przyszłości ta duża wpadka będzie dobrą lekcją, z której wyciągną logiczne wnioski.
Komentarze ( )