Moje święta Bożego Narodzenia nigdy nie wyglądały jak te na filmach i w książkach. Zaczęłam się więc zastanawiać czy źle obchodzę ten piękny dzień w roku…
Grudzień jest opisywany w większości książek i filmów jako magiczny miesiąc. Na każdym kroku można spotkać Mikołajów i kolorowe choinki. Biały puch pokrywa wszystko oraz wszystkich napotkanych na swojej drodze. Atmosfery nie zagęszcza, żadna kłótnia, każdy pozdrawia z uśmiechem nawet znienawidzonego sąsiada. Mamy razem z dziećmi przygotowują kolację i pieką pierniki, a ojcowie ozdabiają domy i ogrody światełkami i ozdobami. To wszystko dzieje się przy akompaniamencie kolęd i pastorałek.
Czy jednak ta wizja oddaje prawdę? Moje święta nigdy nie wyglądały w ten sposób z mojej perspektywy. Boże Narodzenie w realnym życiu kojarzy nam się z długimi jak Wielki Mur Chiński kolejkami w sklepach i kolacji Wigilijnej pośród rodziny, za którymi lekko mówiąc, nie przepadamy. Więc, która Wigilia jest “prawdziwa”? Często zdarza nam się mówić, że chcielibyśmy spędzić prawdziwe, filmowe święta. Moim zdaniem te dwa słowa wykluczają się. Nikt nie podąża tanecznym krokiem miedzy sklepowymi regałami, bez strachu przed niezdążeniem z przygotowaniem wszystkiego, podśpiewując “Last Christmas”. Żadna mama nie może bezstresowo przygotować kolacji bez krzyku na swoje pociechy czy przypalenia którejś z potraw. Jednak siadając przy wigilijnym stole z ludźmi, których kochamy., zapominamy o wszelkich troskach. Cieszymy się tymi chwilami, dopóki ktoś nie rozpocznie zbyt żywej wymiany zdań czy nie zostanie rozlany na nowy obrus barszcz.
Ale czy ma to znaczenie? Pośród tych wszystkich trosk, zawsze znajdziemy promyczek szczęścia, bo to przecież Święta.