Tana Toraja to dolina na indonezyjskiej wyspie Sulawesi. Nie ma tu plaż ani turkusowej wody, drogich hotelowych ośrodków i drinków z palemką. Jest natomiast jedna z najbardziej fascynujących tradycji religijnych świata. Kult śmierci. Jest to miejsce, w którym życie toczy się wokół śmierci i aktu odejścia z tego świata. Śmierć jest tu wydarzeniem celebrowanym przez całą społeczność. Hucznie, magicznie i krwawo. Mieszkańcy tej wyspy całe życie ciężko pracują i oszczędzają aby, gdy umrze członek rodziny wyprawić mu godny pogrzeb. Tu pogrzeb odbywa się przez kilka dni w towarzystwie kilkuset osób z muzyką, tańcem i śpiewem. Możemy odnieść wrażenie że, zmarły jest w tym wszystkim najmniej istotny a na pierwszym miejscu stoi celebracja. Im rodzina bogatsza, tym pogrzeb dłuższy i bardziej wystawny. Zabalsamowane ciało owinięte w płótno spoczywa w domu, w tymczasowym grobie, a czasem gdzieś na poddaszu lub w szopie; nierzadko kilka miesięcy, aż przygotowania do pogrzebu zostaną ukończone. Specjalnie buduje się wioskę bambusowych chatek, by goście mieli gdzie spać i spędzać długie dni niekończących się ceremonii. Na uroczystość skupuje się bawoły na ofiary. Bawół jest w Tana Toraja wyznacznikiem statusu, a o pozycji zmarłego decyduje to, ile zwierząt ubije podczas pogrzebu rodzina. W trakcie uroczystości ziemia cuchnie krwią, a brudnoczerwone błoto mlaszcze pod nogami. Gdzieniegdzie walają się kopyta i odcięte głowy sztuk, które zostały już zarżnięte, poćwiartowane i rozdane w prezencie gościom. Ci nie pozostaną dłużni. Nowo przybyli składają rodzinie prezenty – ci biedniejsi trochę cukru lub soli, ci bogatsi – świniaka na ofiarę. Najzamożniejsi przywiozą bawoła, a bawół-albinos kosztuje tu więcej niż samochód. Tutejsze uroczystości nie mają nic wspólnego z naszymi rodzinnymi uroczystościami. Są to publiczne imprezy, jak obchody państwowego święta. Przyjść może każdy, kto ma ochotę. Wielu się przyłącza, by zabić nudę kolejnego tropikalnego popołudnia