Dnia 9.06 wybrałyśmy się z przyjaciółką na rowery. Miałyśmy w planach pojechać do Prostyni. Myślałyśmy, że trasa ta nie sprawi nam trudności, ponieważ trzy dni pod rząd jeździłyśmy w różne miejsca. Poczynając od Rostek Wielkich aż do Kańkowa.
Wyjechałyśmy z domu w pełni przygotowane. Jak zawsze wyposażone w coś do picia, odblask, kartę rowerową oraz okulary przeciwsłoneczne. Telefon komórkowy też może się przydać. Na początku jechałyśmy po chodniku. Wjechałyśmy na ulicę, obok przejazdu kolejowego, następnie na chodnik. Później było już z górki. Oglądałyśmy w drodze ciekawe widoki i piękne punkty przyrodnicze.
Zobaczyłyśmy, że przed nami jest wielka górka. Ja postanowiłam sprawdzić swoje umiejętności i wjechać na nią, natomiast Ola-bo tak ma na imię moja przyjaciółka, zeszła z roweru, wprowadzając go na górę.
Myślałam, że znam drogę, ponieważ byłam w Prostyni niedawno z rodzicami. Niestety myliłam się… W domu pomyślałam, że skręcę w pierwszą uliczkę po Moście Siedleckim. Minęłyśmy zatem most. Zauważyłam uliczkę, obok której stała tabliczka z napisem Borowe. Pomyślałam, że miniemy tę ulicę, ale wydawało mi się, że jest to nie ta. Nie mówiłam nadal Oli, że nie znam drogi. Ustałam na chwilę, aby sprawdzić coś w Internecie. Przypomniało mi się, że mam nawigację w telefonie. Ustawiłam miejsce docelowe na Prostyń. Niestety Internet mi słabo działał i niczego nie udało mi się sprawdzić. Chciałam zawracać… Powiedziałam Oli, że nie wiem, gdzie jechać. Ona tylko uśmiechnęła się . Nie wiedziałam do końca, co to miało znaczyć. Jedziemy dalej. Mijamy tabliczkę z napisem Treblinka i ukazuje nam się droga, w którą skręcamy. Jechałam rowerem pierwsza, więc byłam w pewnym sensie odpowiedzialna za drogę i za nas obie. Nagle zauważyłam napis, że Prostyń jest za dwa kilometry. Ale się ucieszyłam, że jedziemy dobrą drogą. Droga ciągnie się w nieskończoność. Skręcamy. Zatrzymujemy się na chwilę z nadzieją, że nawigacja zadziała. Ola w czasie, gdy ja nastawiałam nawigację, pojechała kawałek w kierunku konia, przy drodze. Wpisałam ponownie Prostyń, następnie Bazylika Mniejsza w obawie, że poprowadzi nas nie tam, gdzie trzeba. Wyskakuje mi tylko Bazylika w Colorado. Ja jednak rezygnuję z tak dalekiego przejazdu i ponownie nastawiam Prostyń. Myślę, że nie ma sensu i wyłączam nawigację. Ruszamy dalej. Spytałam Oli, czy mama jej pozwoliła na ten wyjazd ze mną. Ona powiedziała, że tak, a ja się zdziwiłam. Zapomniałam jednak sama powiedzieć swojej mamie o wyjeździe. Troszkę było mi głupio… Ola powiedziała, żebym natychmiast dzwoniła. Posłuchałam się jej i spytałam ostrożnie, czy mogę jechać do Prostyni rowerem. Odpowiedziała, że absolutnie nie. Zaczerwieniłam się. Przyznałam się po cichu, że ja już jestem prawie na miejscu. Mama zdenerwowała się troszkę, ale przyjęła to do wiadomości.
Jedziemy i nagle słyszę głos jakiejś kobiety, że musimy skręcić w prawo za kilka metrów. Przestraszam się i rozglądam dookoła. Okazało się, że nie wyłączyłam nawigacji. Ale szczęście! Potem już łatwo dotarłyśmy do celu. Co prawda pojechałyśmy tylko się przejechać, ale zrobiłyśmy sobie przystanek w Bazylice, aby się pomodlić. Zostawiłyśmy rowery i weszłyśmy do środka.
Po krótkiej modlitwie nadszedł czas na powrót do domu. Droga powrotna nie ciągnęła się już tyle co poprzednia. W Małkini zatrzymałyśmy się na stacji paliw na hot-dogi. Wróciłyśmy do domów. Ja jednak nadal zastanawiałam się, dlaczego moja mama mi nie pozwoliła, a Oli mama tak.
Po kilku dniach spotkałam się z Olą. Ona zaczęła mi tłumaczyć, że mama była na nią zła, że pojechała. Nie zrozumiały się i mama Oli myślała, że chodzi jej o wycieczkę z klasą i pozwoliła.
Mimo to, że mamy nie dały nam pozwolenia na ten wyjazd, było bardzo fajnie! Wiadomo, trzeba słuchać się rodziców, ale to, czego nam nie można ,smakuje najlepiej.
Magdalena Waś kl.VIB Szkoła Podstawowa nr 2 im. Fryderyka Chopina w Małkini Górnej