Przyznam się bez bicia, że dawno nie czytałam dobrego kryminału. Mimo, że tego typu literaturą często otaczam się na co dzień, to zdecydowanie dopadł mnie kryminałowy marazm – brak mi było książki, gdzie w trakcie lektury dreszczyk przebiega po plecach i po prostu nie można się od niej oderwać. Muszę też przyznać, że w sporej części przypadków dobre książki znajduję przez przypadek, a na dobrą sprawę to one znajdują mnie. Tak też było z „Białymi kośćmi” Grahama Mastertona.
„Białe kości” to pierwszy tom z cyklu o komisarz detektyw Kathleen Maguire. Jednak tych, których zniechęca myśl o kolejnej oklepanej historii z komisarz uganiającą się za złoczyńcami w roli głównej, pragnę uspokoić – to wcale nie jest to, na co wam wygląda.
„Akcja powieści toczy się w hrabstwie Cork na malowniczej, wiecznie zielonej wyspie. Bohaterka cały czas przeżywa echa prywatnej tragedii z przeszłości – straciła nowonarodzone dziecko. Jej małżeństwo sypie się w gruzy – mąż nie może się odnaleźć i raz za razem wchodzi w konflikty z prawem – być może wmieszany jest w sprawę zaginięcia pewnego biznesmena, którą prowadzi Katie. W tym samym czasie na jednej z farm zostaje odnaleziony zbiorowy grób, a w nim kilkanaście szkieletów. Kości są dokładnie obrane z mięsa, a przy każdej zawieszona jest maleńka laleczka, przypominająca rytuały Voo-Doo. Szkielety są bardzo stare, dlatego też policja próbuje przeforsować zamknięcie śledztwa. Szybko okazuje się jednak, że tajemniczy oprawca postanawia kontynuować swoje dzieło, co prowadzi do zniknięcia kolejnych ofiar. Maguire musi powstrzymać mordercę, zanim dokończy on starożytny rytuał, mający sprowadzić na ziemię potężną celtycką wiedźmę – Morrigain. Katie weźmie udział w prawdziwym wyścigu z czasem, próbując wytropić mordercę, zanim on wytropi ją. A jest już bardzo blisko…”
źr. opisu: lubimyczytac.pl
Graham Masterton już od pierwszych stron nie żałuje czytelnikom mocnych wrażeń. Jakkolwiek makabrycznie to nie zabrzmi – pisarz serwuje bogate opisy zarówno popełnionych już zbrodni jak i tych dokonujących się na kartach powieści i jest to jeden z jej największych plusów. Nie od dziś wiadomo, że autentyczność opisywanych obrazów czy wręcz ich plastyczność stanowi bardzo ważny element i może przesądzić o sukcesie powieści. Pisarz oddaje wszystkie szczegóły z chirurgiczną wręcz precyzją omijając przy tym zbędne ozdobniki. Nie oszczędza nikogo – jak trzeba uciąć to utnie, a jak oskubać z mięśni to też oskubie. Na żywca.
Na uznanie zasługują też kreowani przezeń bohaterowie, zwłaszcza postać Katie Maguire. Pani komisarz nie tylko jest bardzo autentyczna w swojej pracy – silna, stanowcza, momentami niemal brutalna kobieta, która wie co robi. Niejeden pomyślałby, że brak jej ludzkich uczuć, bo w swojej pracy pozbywa się wszelkich skrupułów – wszystko po to, by chronić ukochany kraj i obywateli. Wkrótce jednak pani komisarz odsłania przed nami także swoją drugą, nieznaną nam stronę – tej zwyczajnej kobiety, która boryka się z własnymi problemami i rozterkami znanymi każdemu z nas.
Oczywiście nie można zapomnieć również o fabule, którą sprezentował nam autor. Trzeba przyznać, że mord rytualny to nietuzinkowe rozwiązanie a zakończenie jakie się za nim kryje wprawi w konsternację nawet najbardziej przebiegłego fana gatunku. I nie ma w tym ani odrobiny przesady – pisarz nieodmiennie szokuje. Sami zobaczycie.
Na dobrą sprawę jedyne, co można mu zarzucić, to przesadna drobiazgowość w budowaniu codziennych zdarzeń, które spotykają bohaterów. Czasem to może męczyć, ale w ogólnym rozrachunku – który wychodzi jak najbardziej na plus – raczej da się lubić.
Na koniec można śmiało powiedzieć, że wniosek nasuwa się sam – Graham Masterton oferuje nam niemal czterysta stron porządnego kryminału. Otrzymujemy od niego wszystko, czego powinniśmy spodziewać się po tego typu powieści. Oprócz tego, że niczego mu nie brakuje to jeszcze budzi głód na więcej, który rośnie z każdą kolejną powieścią.
Komentarze ( )