Często widzimy osoby niepełnosprawne. Najchętniej je omijamy, nie zastanawiamy się nad tym, że one też maja uczucia. Tez chciałyby funkcjonować tak jak my, mieć swoich przyjaciół. Oto wspomnienia jednego z nich Kuby, który w końcu odnalazł coś, co nadało jego trudnemu życiu kolorowych barw…
Koledzy z mojej klasy wyśmiewali się ze mnie, ponieważ byłem brzydki. Od zawsze wiedziałem, że różnię się od innych. Urodziłem się z poważną chorobą, jaką jest zespół downa. W szkole nikt mnie nie lubił i miałem problemy w nauce. Nawet zajęcia sportowe, które wszystkich cieszyły, dla mnie stanowiły koszmar.
Mieszkałem w ogromnym domu. Miałem wszystkie zabawki i bibliotekę z książkami z całego świata. Uwielbiałem czytać, gdy skończyłem wszystkie książki z biblioteki rodzice kupowali mi kolejne. W ogrodzie za domem rosły różne owocowe drzewa i mój ulubiony dąb, który sam posadziłem. Moi rodzice byli właścicielami dużej firmy, pochłonięci wyłącznie jej interesami, nie mieli dla mnie czasu. Poza tym nie akceptowali mnie takiego jakim byłem. Każdego dnia, gdy wracałem ze szkoły, sam w czterech ścianach spędzałem każdy dzień. Moja niania Małgosia zajmowała się mną codziennie. Całymi wieczorami czekałem na powrót rodziców, lecz oni nie chcieli mnie widzieć. Kolejną osobą, za którą tęskniłem, była moja starsza o piętnaście lat siostra. W niej miałem wsparcie, jednak po wyjściu za mąż i wyjechaniu do Anglii, odwiedzała mnie rzadko.
Pewnego dnia, kiedy wróciłem ze szkoły w domu spotkałem Natalię. Siedziała z rodzicami w salonie. Byli bardzo zamyśleni i smutni. Wszedłem na górę i usiadłem na schodach. Po kilku godzinach cała trójka przyszła do mnie. Dowiedziałem się, że od jutra będę chodził do specjalnej szkoły ze względu na moją chorobę. Bałem się, bo nie wiedziałem co mnie czeka. Kiedy rodzice wyszli Natalia usiadła obok mnie i powiedziała: – Kuba, choroba to nie koniec świata. Musisz być dzielny. Nic jej na to nie odpowiedziałem, tylko przytuliłem ją z całej siły. Miałem spędzać cały tydzień w szkole, a na weekend wracać do domu. Tej nocy nie mogłem spać, różne myśli krążyły mi po głowie.
Rano pod domem czekał pan Telman, który woził mnie codziennie do szkoły. Ubrałem się, zapakowałem torbę i schodząc po schodach wszedłem do biblioteki po nową książkę, którą dostałem od siostry. Wsiadłem do samochodu i zacząłem czytać. Tytuł brzmiał „Każdy ma szczęście”. Nie była to długa książka. Opowiadała o chłopcu, który był chory i odrzucany przez rodziców. Jednak po pewnym czasie znalazł przyjaciela, któremu mógł wszystko powiedzieć… Nagle samochód stanął i ujrzałem ogromny, czerwony budynek z napisem „Ośrodek Szkolno – Wychowawczy”. Dookoła rosło dużo drzew oraz był plac zabaw, zupełnie jak w moim ogrodzie. Na tarasie stał stół z krzesłami, gdzie leżały książki. Przed bramą powitała mnie niska pani, która opowiedziała mi wszystko o tym miejscu. Po wejściu do ogromnej sali zobaczyłem wiele osób podobnych do mnie. Czułem się inaczej niż zawsze. Po chwili opiekunka zawołała nas na śniadanie. Na lekcjach w ławce siedziałem z Krzyśkiem. Był to chłopiec, który podobnie jak ja lubił czytać książki. Po kolacji mieliśmy czas wolny. Każdy miał swój oddzielny pokój, w którym znajdowały się potrzebne materiały do nauki oraz zabawki. W grupie miałem kilku kolegów i dwie koleżanki. Moją ciekawość wzbudził jeden chłopczyk. Każdego dnia przychodził i pomagał przy śniadaniu. W piątek był u mnie na lekcji. Zapytał się jak mam na imię. Powiedział że jest synem pani dyrektor i ma na imię Sebastian. Dużo rozmawialiśmy, często spędzaliśmy w swoim towarzystwie czas wolny. Zabierał mnie do ogródka i pokazał mi swoją kryjówkę. Jednak nie był taki jak ja, był zdrowy. Spytałem go po co tu przychodzi. Odparł, że kocha to miejsce zawsze dużo się tu dzieje i jest ciekawie. To prawda każdego dnia czekała nas przygoda.
Nadeszła sobota. W domu byli rodzice. Wszedłem i pobiegłem do pokoju. Małgosia zawołała mnie na obiad. Przy stole milczeliśmy jak zaklęci. Tata miał grobową minę. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zapytałem: -Czy naprawdę mnie nie chcecie? Czy jestem dla was takim problemem? Rodzice popatrzyli wzajemnie na siebie, a ja pobiegłem do pokoju. Nigdy ze mną nie rozmawiali, ale tego dnia drzwi do mojego pokoju się otworzyły, a w progu ujrzałem mamę i tatę. Przynieśli ze sobą duże pudełko. Pierwszy przemówił tata. Powiedział, że z mamą bardzo mnie kochają, ale sądzili, że jestem na nich zły oraz nie chcę ich widzieć po tym, gdy zapisali mnie do ośrodka. Tłumaczyli, że robią wszystko co dla mnie najlepsze, ale nie wiedzieli, że przez brak czasu dla mnie czuję się niekochany. W kartonie znajdowały się książki z mojej ulubionej serii i był jeszcze liścik, na którym widniał napis „KOCHAMY CIĘ SYNU”.
W poniedziałek tata zawiózł mnie do szkoły i szepnął mi na ucho: do zobaczenia w sobotę. Na schodach spotkałem Sebastiana. Po obiedzie wszystko mu opowiedziałem. Gdy minął tydzień dowiedziałem się od pani opiekunki, że rodzice wypisują mnie z ośrodka i zabierają pod własną opiekę. Byłem bardzo szczęśliwy, uściskałem mamę i tatę, a następnie poszedłem dokończyć czytać książkę od Natalii.
W opowieści mały Joe pojechał do rodzinnego domu, gdzie jego rodzice zrozumieli swoje błędy i stworzyli prawdziwą rodzinę. Następnego ranka razem z mamą robiliśmy porządki w ogródku. Mieliśmy wiele lat do nadrobienia. Z Sebastianem utrzymywałem kontakt, w końcu to mój najlepszy przyjaciel. Byłem najszczęśliwszy na świecie. „Każdy ma szczęście”. Od tamtego czasu moje życie nabrało sensu.