“Córki Marionetek” – Maria Ernestam.
Znaleziona przypadkiem na sklepowej półce książka z intrygującą, nieco mroczną okładką. Przykuła mojąu wagę, jak zwykle nieznana autorka wywołała u mnie sceptyzm, jednak do odważnych świat należy, więc postanowiłam ją kupić. Nie żałuję zakupu. Zresztą, żadna z książka według mnie nie jest błędnym zakupem. Każda z nich bowiem posiada swoje wartości, lekcje, uklryte przesłanie.
Główna bohaterka Marianna wraz z dwoma siostrami, matką i ojcem mieszkają w małym miasteczku w Szwecji. Ich dom połączony jest ze sklepem, który rodzina prowadzi. Można w nim zakupić dosłownie wszystko; śniegowe kule, książki, marionetki. Przed jej wyjściem znajduje się piękna, rzeźbiona, francuska karuzela. Właśnie na niej jedenstoletnia wówczas Marianna znajduje ciało zamordowanego ocja. Wydarzenie budzi w mieście mnóstwo emocji i staje się ogromną sensacją. Szczególnie, że policja pozostaje bezradna, a sprawca dawno jest poza granicą.
Trzydzieści lat później Marianna nadal jest nękana wizją martwego taty. Pamięta tylko to, reszta wspomnień po jego śmierci znikła. Wszystkie wspomnienia dotyczące uczuć, przesłuchań. Mieszka i opiekuje się tym samym sklepem co w dzieciństwie. Nie umie sobie wyobrazić, że opuszcza to miejsce, chociaż jej mąż i córka to uczynili. Tęskni za dzieckiem, ale jest świadoma, że jest ona tam szczęśliwa. Życie jej płynie leniwie i spokojnie w ukochanaym sklepie, w towarzystwie marionetek, którymi w dzieciństwie bawiła się z siostrami.
Pewnego dnia, w miasteczku pojawia się nieznajomy mężczyzna z zamiarem odbudowania piekarni, która od lat stała nieużywana. Krążą pogłoski, że jest on dziemmikarzem, który ma zamiar napisać książkę o ich mieście. Przedstawia się on jako Anmon Goldstein, spotyka się on z każdym mieszkańcem, który ma coś do powiedzenia. Łatwo zdobywa zaufanie innych, zwłaszcza Marianny. Od chwili jego zjawienia w miasteczku zaczynają wydarzać się dziwne rzeczy, atmosfera obleczona jest w strach.
Rzadko zdarza mi się bym czytała thriller psychologiczny. Początkowo ciężko mi było odnaleźć się w tym szwedzkim miasteczku, gdzie wszystko było inne, wrécz groteskowe. Przez fakt w jakim gatunku została utworzona książka, patrzyłam na każdego bohatera przerażona, a każdy podmuch wiatru traktowałam jak znak od samego Lucyfera. Zdecydowanie stresująca pozycja.
Byłam ciekawa zakończenia i to dzięki niemu parłam przez kolejne wydarzenia, które dotknęły mieszkańców. Książka sama w sobie, jako ogół porywu wielkiego nie ma. Jednak po dogłębnej analizie dostrzega się ukryte przekazy zamieszczone w książce. Jednego jestem pewna, że ta książka porusza. Miałam nieco inne oczekiwania wobec tego dzieła, jednak wzamian dostałam coś innego, dlatego nie czuję się rozczarowana. Tym “czymś” była pamięć szwedzkiej autorki na temat, który nam Polakom, jest szczególnie bliski.
Mimo atmosfery, która wywoływała u mnie gęsią skórkę, wytrwałam do końca. Krok po kroku zaprzyjaźniałam się z bohaterami, z każdą z sióstr nawiązałam nić więźi i cierpiałam razem z nimi. Jak już wspomniałam, nie żałuję zakupu ani tym bardziej przeczytania. Gorąco polecam, lecz też uprzedzam osoby o miękkim sercu, że bez husteczek się nie obejdzie.
“To nie moja wina. To lalki to zrobiły.
~Czeski lalkarz przed plutonem egzekucyjnym.”