12 marca 2015 roku w Centrum Kultury i Sztuki w Koninie otwarto wystawę fotografii Krzysztofa Szymoniaka “Konin – Antywidokówki”. Krzysztof Szymoniak prezentuje na niej 50 czarno-białych kadrów Konina, które powstawały w ciągu trzech lat. Genezę i ideę wystawy Autor wyjaśnia w swoim tekście zamieszczonym w katalogu wystawy.
Konin, czyli nie znajdziecie tu zgiełku…
Wszystko o czym piszę poniżej, zdarzyło się w nieodległej przeszłości, kiedy jeszcze postrzegano mnie głównie jako autora książek poetyckich, także tych, które ukazały się nakładem bydgoskiej Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego („Wszędzie, skąd wracałem”, „29 prac Szymona Słupnika” i „Światłoczułość”). Jednak od roku 2008 zacząłem przechodzić z wolna na pozycje kogoś, kto wypowiada się przy pomocy fotografii, kto z obrazu fotograficznego uczynił sposób komunikowania się z otoczeniem. Kiedyś pisałem, żeby nie mówić, a potem zacząłem fotografować, żeby już nie pisać.
Wystawa, którą teraz pokazuję w konińskiej galerii Centrum Kultury i Sztuki, jest zatytułowana „Konin – Antywidokówki”. Składa się na nią 50 czarno-białych kadrów Konina formatu 30 x 45 cm. Obrazy te na swój prywatny użytek nazywam lirycznym dokumentem. O ile poezja jest formą aktywności przypominającej kopanie studni artezyjskich, o tyle fotografia jest ciszą. Na moich zdjęciach nie znajdziecie zgiełku. One tylko z pewną nieśmiałością odkrywają tę stronę miasta, której z różnych powodów nie oglądają turyści. I dokumentują tę część jego zwyczajności, która niekiedy powoli, ale nieubłaganie znika z powierzchni ziemi. A zatem…
Perypatetyk patrzy na Gniezno i Konin
Geneza tej wystawy sięga początków roku 2012, kiedy to Włodzimierz Naumczyk – dyrektor Miejskiego Domu Kultury w Wągrowcu – zaproponował mi spotkanie autorskie, podczas którego miałbym podsumować na oczach wągrowieckiej publiczności swój dorobek literacki, włącznie z poezją, prozą i pierwszym, dopiero wtedy planowanym, tomem okołofotograficznych ćwiczeń umysłowych pt. „Fotografioły”. Dalsze rozmowy na temat terminu i logistyki spotkania pan dyrektor zlecił Lechowi Szymanowskiemu, instruktorowi do spraw filmu i fotografii. To właśnie on, wiedząc że od kilku lat w nieco dziwaczny sposób fotografuję Gniezno, zaproponował mi wspólne obejrzenie tych kadrów na moim komputerze, który stoi w moim gnieźnieńskim mieszkaniu.
Po obejrzeniu kilkudziesięciu prac wrócił z ich wyborem do Wągrowca i pół roku później napisał na swoim blogu: Zwykle unikam umieszczanie w tym miejscu materiałów związanych ze swoją pracą zawodową. Robię to jedynie w wyjątkowych przypadkach, takich jak zbliżająca się prezentacja wystawy i twórczości literackiej Krzysztofa Szymoniaka. Kilka miesięcy temu zaproponowałem Krzysztofowi, aby wreszcie pokazał efekt swoich prywatnych fotograficznych wędrówek po Gnieźnie. Krzysztof fotografuje Gniezno od wielu lat, ale – jak sam mówi – fotografia nie jest jego główną domeną twórczą. Dlatego z wielką skromnością zastanawiał się, czy jego zdjęcia w ogóle nadają się, aby je pokazać publicznie. Po obejrzeniu części materiału, który mógłby stworzyć wystawę zdecydowałem, że spojrzenie Krzysztofa na jego miasto jest na tyle oryginalne, a zdjęcia są na tyle jednolite stylistycznie oraz – co istotne – świetnie wykonane, że utwierdziłem go w zamyśle przygotowania zestawu wystawowego. Po kilku dniach Krzysztof przesłał mi płytę z proponowanymi seriami. Pojechałem z tymi fotografiami do pracowni Bogusława Biegowskiego, aby pomógł mi dokonać wstępnego wyboru oraz po koleżeńsku napisał SŁOWO o wystawie. Seria 29 zdjęć Krzysztofa zdecydowanie przełamuje stereotyp pocztówkowego pokazywania Gniezna, miejsca ważnego w naszej historii początków. Wszystkie zdjęcia są fotografiami cyfrowymi, surowymi plikami. Autor nie stosował żadnych zabiegów mogących podnieść ich atrakcyjność. Nie zmieniał tonacji, ostrości może tylko lekko jasność nielicznych. Są one dokładnie takie, jak zarejestrowała je matryca lustrzanki Krzysztofa Szymoniaka. Dzięki temu od razu uderza nas prawda i szczerość tego zapisu. Również dlatego, że te kadry nigdy w zamyśle autora nie były planowane jako obrazy wystawowe. [wtorek, 15 stycznia 2013]
Tu należy dodać, że Bogusław Biegowski, który zastanawiał się z Lechem Szymanowskim nad selekcją moich kadrów do ewentualnego pokazania w galerii wągrowieckiego MDK, ostatecznego wyboru dokonał w mojej obecności, na początku grudnia 2012, krótko przed wernisażem. Wyglądało to tak, że wskazał mi z zaproponowanego przeze mnie zestawu pięć kadrów, które się nadają, a potem dodał: Teraz musisz znaleźć klucz, jaki zastosowałem dla tych pięciu obrazów. Jeżeli sobie z tym poradzisz, resztę fotografii dobierz sam, na własną odpowiedzialność, ale nie więcej niż 30. Jeżeli nie pojmiesz, co mną kierowało przy tych pięciu kadrach, prawdopodobnie polegniesz. Tak czy inaczej, to musi być twoja decyzja.
Efekty decyzji Lecha Szymanowskiego, aby wyjąć moje fotografie z szuflady, czyli z niebytu, oraz decyzji Bogusława Biegowskiego, aby wskazać mi drogę do samodzielnych wyborów w zakresie edycji, a w końcu mojej już decyzji o wyborze 29 kadrów (jednolitych estetycznie) zaowocowały pierwszą dużą wystawą moich prac. Efekty wszystkich tych decyzji można było oglądać najpierw w styczniu 2013 roku w Wągrowcu, a potem w Gnieźnie, w tamtejszej Bibliotece Publicznej, gdzie 11 kwietnia odbył się wernisaż połączony z promocją pierwszego i drugiego tomu moich esejów okołofotograficznych zatytułowanych „Fotografioły”. Spotkanie prowadził Władysław Nielipiński, a imprezie, podobnie jak to było w Wągrowcu, towarzyszył tekst Bogusława Biegowskiego, napisany specjalnie na okoliczność tej wystawy. W roku 2014 obejrzała ją jeszcze publiczność Kalisza i Bydgoszczy.
W tym miejscu wypada chyba usprawiedliwić się ze swojej skłonności do antywidokówkowego fotografowania Gniezna, a potem Konina i wreszcie Sopotu. Otóż nigdy nie hołdowałem fotografii słodkiej i ładniutkiej, ale przyjmowałem do wiadomości fakt jej istnienia. W okolicach roku 2008 i 2009, po obejrzeniu w Gnieźnie kilku wystaw fotografii gnieźnieńskiej, oraz po zapoznaniu się z kilkoma albumami na ten sam temat (jedne i drugie obrzydliwie kolorowe), zadałem sobie pytanie, czy Gniezna nie można sfotografować inaczej?, czy nie istnieje sposób, aby fotogeniczność tego miasta ukazać w surowym czarno-białym kadrze, a na dodatek w konwencji antywidokówkowej?
Chodzenie po mieście z aparatem fotograficznym, szukanie motywów i odpowiedniego dla nich światła, gromadzenie obrazów, które były moją prywatną odpowiedzią na przed chwilą zadane pytanie, wszystko to zajęło mi pięć lat. Jeden z obrazów Gniezna, ten z pomnikiem Bolesława Chrobrego sfotografowanym zza wieży katedralnej, powstał jako pierwszy w tym cyklu i niemal od razu okazał się zaczynem dla dalszych poszukiwań. Ten kadr uświadomił mi (choć wówczas nie planowałem żadnej wystawy), że idąc tą drogą, nie obrażam miasta (ani jego historii), w którym żyję od 1969 roku, ale i nie obrażam także gustów estetycznych moich wspólników w przygodzie i mentorów, jak Bogusław Biegowski, Maciej Frankowski, Władek Nielipiński, Lech Szymanowski i Waldemar Śliwczyński. Moja wystawa ukazuje Gniezno prawdziwe, wolne od frazesów na temat historii wielkiej i przyszłości niewątpliwej, nieskalane kolorkami z Photoshopa.
Kiedy, po pięciu latach łażenia po mieście z aparatem fotograficznym, zgromadziłem 120 czarno-białych kadrów, o których wiedziałem, że są tym, czego mi wcześniej brakowało na lokalnych wystawach i w gnieźnieńskich albumach, przeniosłem się ze swoim aparatem do Konina, któremu z tych samych powodów (poszukiwanie lirycznych antywidokówek) poświęciłem trzy kolejne sezony fotograficzne. W moim przypadku jest to późna jesień, zima i ewentualnie wczesna wiosna, gdy na drzewach nie ma liści, a niebo bywa zachmurzone. Konin wybrałem nie bez powodu – znałem to miasto na tyle dobrze, że wiedziałem czego tam szukać i jakie motywy mogą przynieść mi fotograficzną satysfakcję. Metodę pracy i estetykę przećwiczyłem na Gnieźnie i Sopocie, więc Konin, który znam dosyć dobrze od 20 lat, po prostu stał się wyzwaniem, jak każde inne, tyle tylko, że trudniejszym. Wiedziałem już, jak zabrać się do tematu, aby nie tracić czasu na puste, epigońskie albo i bezpłodne w swym artystowskim przegięciu gesty fotograficzne Realizowana przeze mnie formuła zakłada jednak określone warunki pogodowe, określone natężenie światła rozproszonego i określoną porę roku. O ile pora roku zmienia się rzadko, o tyle dwa pozostałe parametry mogą się zmienić na moją niekorzyść z godziny na godzinę, czyli zanim dojadę z Gniezna do Konina. Ostatecznie jednak udało się.
W gościnnych pomieszczeniach CKiS próbuję pokazać taki Konin, jaki zawsze lubiłem i jaki zawsze mnie fascynował. Spędziłem tu prawie trzy lata, pracując dla „Głosu Wielkopolskiego”, więc jako fotografujący dziennikarz niejednokrotnie wracałem do fotogenicznych motywów starego i nowego Konina. Już wtedy, to znaczy w latach 90. XX wieku, wiele razy mierzyłem się z motywami, które dzisiaj mam śmiałość pokazać konińskiej publiczności, ale wtedy nie miałem ani odpowiedniej wiedzy i praktyki fotograficznej (aby podjąć takie działanie), ani właściwego sprzętu, aby przyzwoicie uporać się z tematem.
Nie wszyscy to pamiętają, ale pierwsza (rewelacyjna, jak na tamte czasy) kompaktowa cyfrówka, gdy już trafiła w roku 1998 w moje ręce, i którą musiałem posługiwać się w ramach obowiązków dziennikarskich, dawała obrazy o wielkości 70 KB. Te miniaturki świetnie nadawały się tylko do gazety.
Najciekawsze spośród nich, z motywami starego i nowego Konina, ale i z portretami moich redakcyjnych kolegów i przyjaciół, przechowuję w swoim domowym archiwum do dzisiaj, trochę jako technologiczny zabytek, a trochę jako źródło sentymentalnych wzruszeń i wspomnień o czasach, gdy byłem jeszcze młodym, dobrze zapowiadającym się wysokim blondynem. Dzisiaj, gdy już ani nie jestem młody, ani wysoki, ani tym bardziej nie zapowiadam się na spełnionego człowieka sukcesu, staję przed Wami z pozbawionymi lukru obrazami Konina, jakie wywiodłem z własnej konińskiej przeszłości i z ciągle mnie fascynującej konińskiej teraźniejszości. Kieruję te słowa do wszystkich, którym wiele zawdzięczam, których ciepło wspominam i z którymi dzieliłem tutaj przez niemal trzy lata dziennikarską dolę i niedolę.
Dzisiaj bywam w Koninie w innej roli, w innych miejscach i w innej sytuacji zawodowej, ale także zupełnie prywatnie. Cokolwiek jednak robię i z kimkolwiek tu współpracuję, zawsze kieruję się w tych działaniach przyjaźnią, rzeczowością i empatią, a swoje uczynki fotograficzne, których dzisiaj jesteście Państwo świadkami, i które daję Wam pod krytyczną ocenę, traktuję jako podszytą miłością drogę lirycznego dokumentalisty.
Krzysztof Szymoniak
Autor zdjęć z wernisażu: Władysław Nielipiński (WBPiCAK)
Komentarze ( )