BLEACH GŁÓWNE.jpg
Zwarcie i gotowość, by stanąć w obronie tego, co się kocha...

Japońskie animacje przeżywały w Polsce swoje najlepsze chwile dobre kilka lat temu, gdy rankiem na najbardziej popularnych stacjach telewizyjnych mogliśmy oglądać takie serie jak Dragonball, Naruto czy – znane ostatnio z gry osadzonej w tym uniwersum – Pokemony. Przyjrzyjmy się bliżej jednej serii anime (jak popularnie nazywane są produkcje z Kraju Kwitnącej Wiśni), która w tamtym czasie była pokazywana w telewizji. Dzisiaj przyjrzymy się dziełu o wdzięcznie brzmiącej nazwie “Bleach”.

“Wybielacz” (tak brzmi polskie tłumaczenie nazwy) jest jednym z najbardziej znanych anime typu shounen, czyli przeznaczonego raczej dla męskiej części widowni. Głównym bohaterem jest 15-letni Kurosaki Ichigo, uczeń liceum w Karakurze. Ze względu na swoje rudopomarańczowe włosy jest czasem nazywany “Marchewką”, a także “Truskawką”, gdyż jest to jedno ze znaczeń jego imienia. Bardziej pasuje do niego jednak inne – “Ten, który chroni”. Idealnie odzwierciedla to jego charakter. Chętnie chroni bliskich, tych, którzy nie mogą się obronić samemu, słabszych oraz… Dusze. Tak, dokładnie. Ichigo ma pewien dar, dzięki któremu często widuje dusze zmarłych ludzi i się nimi opiekuje – w końcu niektórzy z tych, którzy odeszli, nie mają na naszym świecie nikogo, kto zadbałby należycie o pamięć o nich… O to więc dbał nasz Truskawek. Oprócz tego musiał być wręcz głową rodziny, gdyż oprócz zajmowania się swoimi siostrami – Karin i Yuzu – musi też trzymać rękę na pulsie w każdej sytuacji, gdy do gry wchodzi jego ojciec, Isshin, będący najbardziej dziecinnym członkiem rodziny. Pewnego dnia dom Kurosakich atakuje monstrum, będące złą duszą, zwane Pustym. Walczy z nim będąca Shinigami – Bogiem Śmierci – Kuchiki Rukia, lecz nie jest wystarczająco silna, by tego dokonać. Zaskoczona, że Ichigo może ją dostrzec (jest przecież tylko duszą), oferuje mu swoje moce, by mógł pokonać Pustego. Chcąc ochronić swoją rodzinę chłopak przystaje na jej propozycję i staje się jednym z Shinigami. A to dopiero początek jego długiej drogi…

Mająca aż 366 odcinków ekranizacja mangi o tym samym tytule odznacza się wartką akcją, wieloma świetnymi scenami bitew w starym stylu – broń palna pojawia się przez cały okres trwania anime tylko kilka razy, a główną bronią bohaterów są Zanpakutō (jp. Żniwiarze Dusz) – katany posiadające specjalne umiejętności, mogące władać żywiołami czy nawet zmysłami. Sam fakt używania tego oręża od razu przywodzi na myśl samurajów (których etyka często przewija się w wielu epizodach), a nadprzyrodzone duchowe moce wprowadzają atmosferę mistycyzmu. Pomiędzy starciami bohaterów na pierwszy plan wysuwają się problemy natury moralnej – motywy lojalności, zaufania, przyjaźni, oddania. “Bleach” jest również miły dla oka, a kreska i sposób rysowania postaci zmienia się wraz z rozwojem akcji, cały czas pozostając na wysokim poziomie. Wielkim plusem jest świetny dobór muzyki – główni bohaterowie mają własne piosenki, przy akompaniamencie których pojawiają się na ekranie, a scenom walk towarzyszą utwory mające spotęgować odbierane przez widzów uczucia. Największym powodem sukcesu “Wybielacza” jest jednak oryginalność. Prawie każdy shounen opiera się na założeniu, że główny bohater chce stać się najsilniejszy, ale tu jest inaczej. Ichigo nie poszukuje siły, która jest dla niego przekleństwem, lecz potrzebuje jej, by chronić swoich bliskich i zrobi wszystko, by tego dokonać. Mimo tego, że pierwszy odcinek serii wyszedł już w 2004 roku, ten typ kreacji protagonisty jest mało popularny wśród twórców anime, ponieważ stał on się symbolem “Bleacha”.

Czy jednak warto poświęcić 8784 minuty swojego życia, by obejrzeć to anime w całości? Spędziłem nad tym tytułem długie dnie, a czasem nawet i noce. Czasem mój postęp w oglądaniu posuwał się z prędkością jednego odcinka miesięcznie, a czasem kilkunastu dziennie. To zdecydowany minus serii – ciekawe, zachęcające do sięgnięcia po więcej epizody przeplatają się ze słabymi i zwyczajnie nudnymi, których jednak nie ma tak wiele. Fabuła często nas zaskakuje, postacie, które uważaliśmy za do cna złe okazują się tymi, którzy tak naprawdę służą dobru – i odwrotnie. Nie sposób też nie polubić niektórych czarnych charakterów, tak jak i nie wszyscy pozytywni bohaterowie są krystaliczni, także w oczach odbiorcy. To wszystko składa się na jedną całość, która wręcz każe mi powiedzieć – “zostałem wybielony”!