indeks.jpg

Od mniej więcej 150 lat dom, gdzie prawdopodobnie mieszkała Julia Capuletti jest miejscem pielgrzymek zakochanych – czasami parami (gdy są szczęśliwie zakochani), czasami pojedynczo (zazwyczaj, gdy są zakochani nieszczęśliwie). Ci drudzy zostawiają w murze liściki z prośbą o radę i pomoc. I wychodzę z podziwu, że tak genialny motyw został włożony do filmu dopiero w 2010 roku!

Bohaterka “Listów do Julii”, Sophie (Amanda Seyfried), jest szczęśliwie zakochana i wkrótce ma wyjść za ukochanego Victora (Gael Garcia Bernal), który jest kucharzem. Para wybiera się w podróż przedślubną do Werony, gdzie jednak Victor zaniedbuje ukochaną, gdyż biega po knajpach, szukając inspiracji dla swojego lokalu. Osamotniona i rozczarowana Sophie zwiedza miasto i oczywiście dociera pod balkon Julii. Tu przyłącza się do wolontariuszek, które w imieniu szekspirowskiej bohaterki odpowiadają na adresowane do niej listy. Jeden z nich pochodzi od Claire, która zostawiła go w 1957 roku. Dziś ta kobieta (Vanessa Redgrave) jest już babcią, ale postanawia skorzystać z rady Julii (a raczej Sophie) i przyjeżdża do Werony, by odnaleźć swą młodzieńczą miłość. We trójkę – towarzyszy im wnuk Claire, Charlie (Christopher Egan) – ruszają na poszukiwania…

Choć film zdominowała Vanessa Redgrave (co akurat dziwne nie jest), bo aktorka jest wybitną postacią w półświatku aktorskim, świeża Amanada Seyfried również ma sporo uroku i dodaje filmowi młodej energii. Nominacja do Teen Choise Award (w kategorii: najlepsza aktorka w komedii romantycznej) tylko to potwierdza.

Mimo, że film ma już pięć lat, to uważam, że miło jest wrócić w te zimowe wieczory przed ekranami swoich komputerów i zanurzyć się w ciepły i romantyczny klimat Werony. Polecam wszystkim zakochanym i szukającym miłości.