„Nie mogę już usiedzieć na miejscu. Czy możemy gdzieś wyjść? Naprawdę cały tydzień spędzimy w domu? Dlaczego nie pojedziemy w Bieszczady?”
Istnieje jakaś definicja włóczykija? Zna ją ktoś? Szukając wyjaśnienia w Internecie, natknęłam się tylko na „stary człowiek”, „gawędziarz”. Kojarzy się go jako osobę leniwą, która z niechęci do pracy, pomocy innym, cały czas spędza poza domem. Stara się przebywać w nim jak najmniej. Chcę podważyć to stereotypowe myślenie, bo sama czasami mówię o sobie jako o włóczykiju. Moimi małymi, bądź większymi podróżami rzadko kieruje lenistwo. Raczej chęć poznawania nowych miejsc i ludzi. Od zawsze pasjonowały mnie różne wyjazdy, czy wycieczki, ale tak naprawdę „rozkręciłam się” podczas minionych wakacji.
Rozpoczęciem był weekendowy wyjazd z rodzicami w Bieszczady, zaraz po nim rekolekcje w cudownie usytuowanym miejscu – Wybrzeżu nad Sanem. Tydzień w domu i kolejne wojaże. Diecezjalne obchody ŚDM, wyjazd do Krakowa, kolejny raz Bieszczady, odwiedziny u babci, rekolekcje, spotkania ze znajomymi z różnych zakątków Polski.
Wspominając ten czas i podsumowując widzę, że w domu nie spędziłam zbyt wiele czasu. Jednak tak bardzo przyzwyczaiłam się do chociażby jednodniowych wypadów, iż teraz ciężko mi z nich zrezygnować. Niestety podczas roku szkolnego trudno tego dokonać. W tygodniu szkoła, w weekend nadrabianie obowiązków i czasu na małe wyprawy nie ma. Jesień, która nadeszła, też nie jest dobrym motywatorem do takich działań, ale nie odczuwam zmartwienia. Wiem, że kiedy tylko nadejdzie taka możliwość, chwilowo uśpiona dusza włóczykija obudzi się z jeszcze większą energią i ciekawością świata. W końcu nie można wciąż wegetować w domu, pod kocykiem z kubkiem herbaty w ręku. Trzeba działać i poznawać, a życie będzie bardziej intensywne, barwne i namacalne.
Komentarze ( )