1.jpg
pixabay.com/ PhotoMIX-Company

W radio już słychać świąteczne piosenki, w telewizji reklamy karpia, a w Biedronce – mandarynki. To znak, że idą już święta.

Na pisanie listów do Mikołaja jestem już za duża, ale mała wskazówka dla mamy chyba nie zaszkodzi. Czekam na święta, jak emeryt na listonosza. Sprzątam, ścieram kurze, krzątam się w kuchni, kupuję prezenty, jednym słowem – uwijam się, jak w ukropie. Ale właśnie to uwielbiam w tych świętach. Kiedy wszyscy wchodzą sobie na głowę, kiedy w domu jest gwarno i tłoczno, kiedy nie ma chwili, by odpocząć, bo jeszcze nie wszystko gotowe. Już od rana czuję w domu świąteczną atmosferę. Nawet siostry zaczynają mówić „ludzkim głosem”. Nikt nie ma ochoty na kłótnie, docinki czy strojenie fochów. Po całym domu roznosi się zapach kapusty z grochem i grzybów. Tata jest moim osobistym Masterchefem, bo nigdy nie oddaje fartucha. To on dowodzi w domu tyloma kobietami (chociaż w tym jednym dniu). Kiedy wszystko gotowe, nawet gwiazdka już świeci, przychodzi czas na życzenia, modlitwę i to, co lubię najbardziej – jedzenie! Zgodnie z tradycją, całą rodziną śpiewamy kolędy. Może nie wygrałabym „The Voice…”, ale radość moich bliskich w tym momencie jest nie do opisania.

Każdy z nas inaczej odczuwa nastrój świąt. Ja, za żadne skarby, nie chciałabym spędzić ich inaczej, jak tylko z rodziną.