12077035_928955770523746_747135113_n.jpg
fot. materiały prasowe dystrybutora

Od kilku lat obserwuję prawdziwy fenomen upraszczania formuły programów rozrywkowych. Prawie każda polska stacja je emituje. Jednym z takich programów jest „Rolnik szuka żony”, który jest nadawany przez telewizyjną „Jedynkę”. Gdy dowiedziałam się, że produkcja otrzymała „Telekamerę „Tele Tygodnia”, postanowiłam zobaczyć „próbkę” i przekonać się, co zafascynowało miliony polskich telewidzów. Muszę przyznać, że nie dołączyłam do nich…

Głównymi bohaterami programu „Rolnik szuka żony” w reżyserii Konrada Smugi i Anny Więckowskiej są „typowi” polscy rolnicy. Zgłaszają się oni do programu, w celu – jak podpowiada sama nazwa – znalezieniu żony. Mężczyźni nie mają okazji do zaprezentowania swojej inteligencji, ponad to posługują się prymitywną polszczyzną. Obserwując ich zachowanie, szybko można zauważyć, że często nie mają szacunku do kobiet – pragną, by ich partnerki zostały „kurami domowymi”, które będą im usługiwały i porzucą dla nich własne plany i aspiracje.

Kolejną wadą tego telewizyjnego hitu jest prosta, niezwykle przewidywalna, rzec by można banalna, fabuła, która propaguje rodzinne stereotypy, podkreślając przy tym wyższość mężczyzn. W trakcie oglądania nie podobało mi się także to, że rolnicy w wyborze żony sugerowali się opinią swoich ukochanych mam – taka postawa w moim przekonaniu odbierała im męskość i ukazywała jako bezradnych, niemających własnego zdania „maminsynków”. Jedynym elementem, który podobał mi się w tym programie, są urzekające krajobrazy ukazujące polską wieś.

Uważam, że program „Rolnik szuka żony” jest kiczowaty i bezwartościowy. Oglądając go, naprawdę długo zastanawiałam się, czym porwał on aż tylu telewidzów. Nie rozumiem, jakim sposobem osiągał on taką oglądalność. Zawiodłam się na polskich odbiorcach. Myślałam, że Polacy wybierają ambitniejsze pozycje telewizyjne…