GC.png
kadr z teledysku do piosenki "Tak... tak... to ja"; źródło: oficjalny kanał poświęcony twórczości Grzegorza Ciechowskiego na youtube

Lubię, gdy artysta pozostaje artystą. Dlatego nie znam biografii moich ulubionych twórców. Chcę, by jedynym, co mi się z nimi kojarzy była ich własna twórczość. Już kilka razy pozbawiłem się przyjemności z odbioru czegoś wyjątkowego przez ciekawość.

Ten sam utwór czyta się inaczej, gdy jest on napisany przez nieznanego nam człowieka, a w inny sposób, kiedy jest stworzony przez, dajmy na to, byłego współpracownika UB. Ale to nie o politykę chodzi. Gdy mamy świadomość tego, że nasz idol był w życiu prywatnym kimś, kto ma sprzeczne z nami poglądy, robił w swym życiu coś, co my uznajemy za niestosowne, a może był po prostu zwykłym “bucem”, którego nie da się lubić, to nawet najpiękniejsze dzieła są przez to w naszych oczach degradowane. Nasz osobisty stosunek do autora będzie rzutował także na odbiór jego dzieła. Przecież artyści to nie politycy, by lustrować ich przeszłość (wyłączając pewnego muzyka), dlatego nie warto tego robić. Oczywiście można stwierdzić, że znajomość kontekstu biograficznego jest przydatna podczas odczytywania znaczeń, jednak profity z tego faktu mają stosunkowo małą wartość, gdy porównamy je do strat, na jakie możemy się narazić. W zamian za przybliżenie się do właściwej interpretacji tekstu, ryzykujemy wypaczenie obrazu autora, a tym samym całej jego twórczości. Za każdym razem, czytając utwór danego twórcy, gdzieś w tyle czaszki będziemy mieli świadomość, że jest kimś, kim nie chcemy, żeby był. To nie tylko artysta, teraz to także alkoholik, radykał, dziwak lub recydywista. A te informacje są nam niepotrzebne i tylko zaburzają przekaz dzieł tworzonych przez tych ludzi, którzy przestali być już dla nas „tylko artystami”.

Chciałoby się powiedzieć, że niewiedza jest błogosławieństwem. To temat dość zawiły, więc posłużę się przykładem.

Grzegorz Ciechowski był geniuszem. Nigdy wcześniej niedane mi było poznać lepszej muzyki i tak wybitnych tekstów. Nie zorientowałem się jednak od razu, z jakiego pokroju twórcą mam do czynienia. Mimo świadomości istnienia „Republiki” nie poświęcałem jej wiele uwagi (wyjąwszy wielokrotne słuchanie „Białej flagi”). Pewnego razu, przeglądając forum internetowe poświęcone muzyce, trafiłem na album „1984”.

Zwykle w takich sytuacjach po odsłuchaniu początkowych utworów z danej płyty rezygnuję i szukam czegoś, co bardziej trafiłoby w me gusta, których sam nie potrafię zdefiniować. Tym razem było inaczej. W trakcie kilku godzinach spędzonych przy utworach z tego jednego albumu, spostrzegłem, że twórcą anglojęzycznych tekstów jest zespół z Polski, co więcej już mi znany. Postanowiłem, więc odsłuchać polskojęzyczną wersje tej płyty zatytułowaną „Nowe sytuacje”. Wkrótce znałem już wszystkie krążki, których okładki były zachowane w tonacji czerni i bieli. Tak zakochałem się w Republice, a z czasem także w solowej działalności Grzegorza Ciechowskiego.

Obywatel G.C. jest dla mnie artystą najwyższej klasy i na szczęście nikim więcej. Dlatego tyle radości sprawia mi interakcja z jego twórczością.

Dla kontrastu. Pewnego razu trafiłem na popularną niegdyś piosenkę. Przypomniawszy sobie chwytliwą melodię oddałem się przyjemności słuchania. Do czasu, gdy spostrzegłem, kto jest jej autorem. Był to pewien rozpolitykowany muzyk, o którym już wcześniej wspomniałem. Natychmiast przestałem czerpać radość z całkiem przyjemnej dla ucha muzyki. Przed oczami stanęły mi obrazy z kampanii wyborczych i wystąpień tego jegomościa. Utwór w tym momencie wyłączyłem i już do niego nie wróciłem.

Zdaję sobie sprawę, że moje podejście do tego tematu może być specyficzne i że nie każdy się ze mną zgodzi. Jestem natomiast bardzo ciekawy czy jestem w nim osamotniony. Jakkolwiek by jednak nie było, ja zdania nie zmienię. Lubię, gdy artysta pozostaje artystą.