p1.jpg
pixabay.com/ AlexanderStein

W powietrzu unosił się dobrze wszystkim znanym zapach. Igliwie, stare drzewa, rozkładające się liście, grzyby. Wszystko to tworzyło klimat miejsca. Wiatr delikatnie smagał liście w koronach sędziwych drzew. Panowała ogólna cisza. Co chwila jakiś śmiałek rozpoczynał swój koncert, ale po chwili go kończył, speszony brakiem odpowiedzi.

Nagle, ku zdziwieniu mieszkańców lasu, odezwał się głos Łozówki. Może z litości, a może zwyczajnie, z chęci poplotkowania o nadchodzącym lecie. Gdy zdawało się, że ptaki rozgadały się na dobre, naraz przerwały. Nastawiły uszu. Najpierw dało się słyszeć rozmowę, później kroki, na końcu głośny ryk. Dźwięk to rósł, to opadał, rozlegając się po lesie. Spłoszone ptaki odleciały.

Ryk okazał się śmiechem należącym do Olki, jednej z trójki przechadzających się koleżanek. „Ciszej, jesteśmy w lesie” powiedziała ze śmiechem Lena. Koleżanki zawsze dobrze się dogadywały, uwielbiały swoje towarzystwo. Śmiech był nieodłączną domeną ich spotkań.

Gdy wybierały się na dzisiejszy spacer nie sądziły, że do ich przechadzki dołączy ktoś jeszcze. Spacerowały już od godziny, dając się we znaki tej części lasu ,w której właśnie przebywały. Nagle stanęły. Słychać było tylko szeleszczące liście. Postać stojąca przed nimi była równie zdziwiona tym spotkaniem, jaki i one same. Choć nie ukrywały swojej obecności w lesie, osobliwość zdawała się być wręcz w szoku, że jest tu ktoś jeszcze poza nią samą. Po paru chwilach osłupienia postać zamachała ogonem i postawiła pierwszy krok w stronę trójki lekko przestraszonych dziewczyn. Emocje opadły. Zwierzak, sięgający trzem koleżankom do kolan, stał już przy nich i teraz wpatrywał się im w oczy, ciągle jeszcze machając ogonem. „Gdy teraz wspominam tą chwilę, wydaje mi się, że to był ten moment, w którym już wiedziałam, że nie mogę go tu zostawić” – wspomina Lena. „Brudny, zszargany pies patrzył na nas, jakby znalazł to, czego szukał”.

Nie wiadomo, ile czasu pies spędził w lesie i skąd się tam wziął. Wiadomo jedynie, że jest cały w łaty, a błoto kapie mu nawet z czarno-różowego noska.

„Chciałyśmy go ominąć i iść dalej, ale on szedł wciąż za nami, aż do domu” – mówi Paulina. „Po długich namowach, mama w końcu się zgodziła i przygarnęłam tego brudasa, pomimo że miałam już jednego psa w domu, labradora” – opowiada Lena. „Psy jednak szybko się zaprzyjaźniły. Nie wydaje mi się, żeby Keks, bo tak nazwałam owego brudasa, był w jakimś stopniu gorszy od mojego pierwszego psa”.

W opinii wielu ludzi, łatwe do ułożenia, grzeczne i wierne będą tylko te psy, które są rasowe i pochodzą z hodowli. Natomiast psy ze schroniska czy tzw. „znajdy” są traktowane z góry, jako psy po przejściach, od takich ludzi słyszy się nieraz: „nigdy nie wiadomo, co takiemu psu może do głowy strzelić”. Faktycznie, może być tak, że pies będzie się źle zachowywał, ale czy ryzyko nie jest takie samo w przypadku psa z hodowli? Chociaż spróbujmy, dajmy „znajdzie” szansę na drugie życie. To, że pies nie będzie rasowy, będzie „inny”, nie znaczy, że będzie gorszy.

„Keks jest inny” – mówi Lena. „Nie zachowuje się tak, jak pozostałe psy. Minęły już dwa lata od naszego pierwszego spotkania, a on wciąż, gdy wracam ze szkoły, wita się ze mną jakby nie było mnie dobrych parę lat. Skacze, piszczy z radości, wciąż chce, żeby go głaskać. Jest inny od pozostałych psów, bo cały czas jest wdzięczny i łaknie towarzystwa człowieka. Gdy siadam na ziemi, Keks podchodzi, siada koło mnie, wsadza głowę pod moje ramię i potrafi tak siedzieć w nieskończoność. Zresztą przytula się tak do każdego. Kocham go, jest naprawdę wiernym i wdzięcznym psem”.

Nie bójmy się przygarnąć psa, bo „znajda” może się okazać tym skarbem, którego szukaliśmy.